Vincent przyglądał mi się z ciekawością. Chwilę staliśmy w ciszy, na tej polanie skroplonej blaskiem księżyca. Od czasu do czasu cichy pohukiwanie sowy przerywało monotonną ciszę.
- Tak w ogóle - zaczęłam w końcu, aby wreszcie coś zaczęło się dziać. - To chyba w dość dziwnych okolicznościach się spotkaliśmy, prawda? Zwykle nie spotykam wilków w środku nocy, na polanach.
Uśmiechnął się do mnie łagodnie i pokiwał łebkiem, na znak, że mam rację. Sowa znowu zahukała i po chwili rozległ się trzepot skrzydeł świadczący o tym, że odleciała. Chętnie też bym to zrobiła, najlepiej rozpłynęłabym się. Cichy szelest liści zdradzał lekkie powiewu wiatru. Księżyc wisiał teraz bezpośrednio na plamie nieba, które nie było zakryte gałęziami drzew, jakby chciał zobaczyć co robimy.
A my nie robiliśmy nic. Od czasu do czasu, któreś z nas spojrzało na drugie, ale przeważnie wpatrywaliśmy się w ziemię. Nagle z odrętwienia wyrwało mnie pytanie Vincenta:
- Znasz jeszcze jakieś piosenki? Bo wiesz... - uszy lekko opadły mu na boki. - Całkiem dobrze śpiewasz.
- Serio? - na moim pyszczku pojawił się wyraz zaciekawienia. Miło było coś takiego usłyszeć. Szybko potrząsnęłam łbem i dodałam: - Dzięki. Tak, znam dużo pieśni, zwłaszcza tych leśnych.
- Leśnych? - powtórzył.
- Tak. Takich, które śpiewają driady i nimfy. A satyrowa muzyka jest wspaniała.
- Racja, naprawdę, przyjemna dla ucha - potwierdził moją wypowiedź kiwnięciem głowy.
Zdziwiło mnie to, że basior przyznaje mi rację. Zwykle ciężko mi było porozumieć się z samcami. Ale... Nie dokończyłam tej myśli, ponieważ cichy trzask gałęzi wyprowadził mnie z labiryntu rozmyślań. Rozejrzałam się dookoła, Vincent także bacznie obserwował otoczenie. Ponieważ dźwięk się nie powtórzył, potoczyłam wzrokiem po malej polance. Dostrzegłam mocne drzewo, które bez wątpienia utrzymałoby dziesięć wilków. Szybko do niego podbiegłam i oparłam się przednimi łapami o pień. Vincent zwrócił łeb w moją stronę i spytał:
- Co ty robisz?
- Jak to co? Punkt obserwacyjny! - odparłam, z lekkością wskakując na jedną z gałęzi. Stanęłam na nie wyprostowana, z ogonem podniesionym na poziom mojego grzbietu. - Idziesz?
Kiwnął głową i również zaczął wspinać się na drzewo. Nie wychodziło mu to zbyt dobrze, więc musiałam mu trochę pomagać. Kiedy znaleźliśmy się jakieś dziesięć metrów nad ziemią, położyłam się na jednej z mocniejszych gałęzi, pozwalając, aby moje łapy swobodnie zwisały. Zaczęłam obserwować polanę, która teraz znajdowała się pod nami. Po kilku minutach intensywnego wpatrywania się w ziemię, na polanę wyszedł niedźwiedź. Był ogromny. Brunatne futro błyszczało w świetle księżyca. Wydał z siebie cichy pomruk i poszedł dalej. Odwróciłam łeb w stronę Vincenta; na moim pyszczku malowało się poczucie triumfu.
- Mówiłam, że punkt obserwacyjny to dobre wyjście? - spytałam z drobnym uśmieszkiem.
<Vin?
Zechcesz odpisać? ^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz