Skuliłam ogon oraz uszy i obrzuciłam Marry przerażonym spojrzeniem. Ona
też wydawała się być przestraszona. Taka gadanina z bogiem mogła się źle
skończyć.
- My... chyba nie mamy... pytań - powiedziałam, stojąc sztywo. Prawie nie oddychałam ze strachu.
Vincent za to stał luźno, jak gdyby nic się nie stało, jak gdyby nie
obudziliśmy pradawnego boga, tylko właśnie ucięliśmy sobie pogawędkę z
przyjazną roślinką! Do ra, poniosło mnie. Naprawdę zazdrościłam lekko
basiorowi tej wrodzonej luzackości. Nie potrafiłabym w ten sposób
odezwać się do boga, po tym jak Unmei mnie odwiedziła. Bałabym się.
- Dobrze, a więc zbudziliście mnie bez powodu. - Midori przesunął spojrzeniem po nas wszystkich.
- Tttaakk - wymamrotała Marry, spuszczając wzrok.
- Pozwolicie, że zasnę ponownie.
Bóg ziemi, gdy to rzekł zniknął, pozostawiając po sobie jedynie małą stokrotkę. Tak, dobrze usłyszeliście. Stokrotkę.
- TO-BYŁO-STRASZNE - powiedziałam, a Vincent roześmiał się. - Czemu jest ci do śmiechu? Prawdę mówię.
- No właśnie Vin. - Marry roześmiała się z tego co powiedziała i
podeszła do basiora, który również się śmiał. Odwrócili się i zaczęli
wracać.
Wywróciłam oczami i pobiegłam do nich z uśmiechem. Poczułam lekkie
ukłucie w sercu, że ta dwójka szła obok siebie bardzo blisko, jakby o
mnie zapomnieli.
- Hej, to gdzie teraz? - zapytałam.
Marry, która pogrążona była w rozmowie z Vincentem, wzniosła wzrok ku mnie.
- Jest już późno. Wracajmy do jaskiń.
Spuściłam głowę i mruknęłam:
- Tak, masz rację.
Rozmawiali ze sobą, a ja z nudów patrzyłam pod nogi. Stąpałam ostrożnie i
cicho, pilnując, żeby nie nadepnąć na korzeń jakiegoś drzewa. Co mnie
zdziwiło, w Puszczy nic nie było złamane. Na ścieżce nie było żadnych
gałązek. Pewnie Midori pilnował, aby był porządek.
- Destiny! - Głos Vincenta wybudził mnie z zadumania. - Jesteśmy już na terenie watahy. Nie musisz już iść.
Rozejrzałam się i ze zdziwienie stwierdziłam że znajdowaliśmy się obok jaskini watahy.
- Em, okay - odpowiedziałam i weszłam za waderą i basiorem do środka.
Jak zwykle w jaskini było chłodno i wilgotno. Nigdy nie lubiłam takich miejsc.
Marry poszła w głąb jaskini, mówiąc ciche "Dobranoc". Ja za to ułożyłam
się na samym początku i nie widząc , dokąd poszedł Vincent przymknęłam
powieki. Widok z jaskini był wręcz oszałamiający. Ciemny las iglasty, z
dużymi sosnami zdawał się wyrastać spod jaskini.Uśmięchnęłam się do
siebie i, nie zważając na kroki, które usłyszałam za sobą, zasnęłam.
<Vincent? Marry? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz