poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Od Annabell c.d Vincenta

Nienawidziłam gdy ktoś się nade mną litował ,to właśnie przez litość jestem taka jaka jestem ,gdyby ludzie mnie zostawili nie byłabym teraz dziwolągiem. Basior mógł pozwolić mi tam zdechnąć ,ale nieee ,musiał mnie ratować ,cholerny bohater się znalazł. Przynajmniej bym umarła i nie miałabym żadnych problemów ,a tak muszę się jeszcze męczyć .Przyjrzałam się jeszcze raz basiorowi. Pierwsze co rzucało się w oczy były turkusowe wzory na całym jego ciele ,na boku znajdowały się dwie fale ,końcówki uszu ,brzegi policzków i spód ogona też miały kolor turkusu, które to lekko się mieniły w ciemności. Na głowie aż po kark ciągnęła się biała linia szpiczastej sierści . Resztę ciała pokrywało szare i gęste futro ,które na brzuchu i pod szyją przybierało kolor srebra. Spojrzałam mu w oczy ,które miały kolor niebieski dorównujący barwie lodu ,lecz mimo tego patrzyły na mnie z ciepłem . Basior ciągle uśmiechał się w moją stronę, jakby dostał jakiegoś skurczu mięśni ,nad którym nie może zapanować . Nigdy nie spotkałam się z kimś kto byłby wobec mnie miły zawsze tylko spotykałam się z beznamiętnością ,może dlatego tak się wobec niego zachowywałam . Nie zrażało go moje zachowanie ,cały czas pozostał spokojny i uprzejmy ,co szczerze mnie zdziwiło .Może nie zdobył swoim zachowaniem mojego zaufania ,ale doprowadził to tego ,że zaczęłam na poważnie brać to co mówi .Dlatego postanowiłam go posłuchać i zjeść tego królika ,jednak zanim przystąpiłam do konsumpcji postanowiłam odpowiedzieć na jego pytanie ,w końcu coś mu się należało za uratowanie mi życia . Po dłuższej chwili powiedziałam beznamiętnie:
-Jestem Annabell .Nic mnie tu nie sprowadza ,wędruje bez celu ponieważ nie mam do czego wracać- Nie chciałam mu więcej mówić ,wspominanie przeszłości nadal jest dla mnie bolesne. Vincentowi starczyła chyba moja odpowiedź ,dlatego bez zastanowienia zjadłam szybko królika by zapełnić żołądek ,który spragniony był jedzenia. Basior uśmiechnął się na ten widok . Siedział koło mnie jeszcze przez chwile jakby chciał się upewnić czy nigdzie nie odejdę po czym sam wyszedł. Gdy upewniłam się że odgłosy jego kroków oddaliły się postanowiłam wstać. Trucizna z jagód dalej wędrowała po moim organizmie ,jednak na moje szczęście było jej na tyle mało bym mogła się ruszyć. Dalej bolały mnie wszystkie mięśnie i brzuch ,ale zignorowałam to i ruszyłam przed siebie. Nie zamierzałam tu zostać ani chwili dłużej , sama nie wiem dlaczego ale czułam ,że coś sprawi ,że będę chciała tu zostać ,dobrze wiem że nie pasuje do tego miejsca. Będę niczym plama szarości na kolorowym i jaskrawym obrazie ,nie pasująca do niczego ,zawadzająca. Po chwili siedziałam zastanawiając się gdzie pójść ,mogłam wybrać każdą stronę ale na każdej z dróg mogę spotkać jakieś niebezpieczeństwo ,z którym nie potrafiłabym sobie poradzić . Rozmyślałabym dłużej ale usłyszałam czyjeś kroki z prawej strony, wystraszona ruszyłam przed siebie. Biegłam najszybciej jak mogłam ale nie dobiegłam daleko ,ponieważ po chwili poczułam się zmęczona ,nie pomagała też w niczym trucizna z jagód. Pozbawiona sił oparłam się o najbliższe drzewo ,próbowałam uspokoić oddech ,który po wysiłku przyspieszył. Do końca terenów watahy było jeszcze parę metrów ,tylko mały odcinek dzielił mnie od upragnionego spokoju ,jednak nie miałam siły go pokonać ,stałam nadal oparta o stare drzewo ,które z rozłożystymi gałęziami zapewniało kojący cień. Po krótkiej chwili do moich długich uszu dobiegł szmer , nie mogłam jednak na jego podstawie wywnioskować kto zbliża się w moją stronę. Szmery przeszły w dobrze słyszalne tupanie najwyraźniej osobnik musiał biec albo truchtać. Czekałam cierpliwie na obcego ,odgłosy biegu ucichły a ich miejsce zajęły szmery dochodzące z zarośli po mojej prawej stronie. Po chwili z chaszczy wyszedł basior z którym miałam wcześniej do czynienia ,spojrzał na mnie z naganą ale równocześnie z pytaniem w oczach ,, Co ja takiego robię?” Spojrzałam na niego chłodno i odpowiedziałam zanim zdążył zapytać:
-Wynoszę się stąd .Nie masz mnie śledzić –Po chwili wahania powiedziałam coś co trudno przeszło mi przez usta:
-D...Dzięki ,że m...mnie uratowałeś.- Po czym pobiegłam przed siebie, nie czekając na żadną odpowiedź .Nie słyszałam za sobą żadnych niepokojących odgłosów ,najwyraźniej basior mnie posłuchał i został na miejscu. Biegłam przez dłuższą chwile ,lecz znów poczułam się kiepsko dlatego usiadłam i skupiłam się na uspokojeniu przyśpieszonego oddechu. Gdy siedziałam bezczynnie w miejscu usłyszałam przed sobą ciężkie i powolne kroki zmierzające w moją stronę ,nie brzmiały za ciekawie ,dlatego powoli zaczęłam się wycofywać ,zanim osobnik za nie odpowiedzialne mnie znajdzie. Jednak przy cofaniu się nadepnęłam na suchą gałązkę która z trzaskiem pękła na pół. Sytuacja jak zwykle musiała zdążyć się gdy próbuje ktoś uciec ,nie stety nic na to nie poradzimy ,tak już w życiu bywa. Gdy usłyszałam ,że kroki przyspieszyły ,szybko zaczęłam biec w przeciwnym kierunku jednak z moją kondycją nie dotarłam daleko . Gdy łapczywie nabierałam powietrza stwór szybko mnie dogonił . Jak się okazało był to cyklop ,wysoki na jakieś trzy metry. Łysą i wielgachną głowę zdobiło tylko jedno oko z czarną niczym węgiel tęczówką . Korpus był masywny i gruby ,ale widać było jego mięśnie które pod szarawą skóra się naprężały. Jedynym odzieniem które posiadał była brązowa szmaciana przepaska na biodrach . Pewnie teraz spodziewacie się jakiegoś ratunku ,który to powali olbrzyma jednym precyzyjnym ciosem ,ale nic bardziej mylnego .Gdy mnie ujrzał podszedł w moim kierunku i z tępym uśmiechem ,odsłaniający zgniłe zęby uderzył mnie masywna łapą . Z hukiem wyładowałam na drzewie ,po czym usłyszałam trzask ,miałam nadzieje ,ze to drzewo albo jakaś gałąź ,jednak gdy poczułam ból wokół płuc domyśliłam się ,że to jedno z moich żeber. Próbowałam użyć swojej mocy jednak tylko bardziej rozsierdziłam cyklopa. Podniósł mnie i rzucił w górę ,pogodziłam się z faktem ,że umrę ,nie czułam żadnego żalu ani smutku przecież nie miałam już nic do stracenia. Jednak gdy miałam uderzyć z hukiem w ziemie wylądowałam na czyjejś sierści .Osobnik z gracją wyładował na ziemi i delikatnie zrzucił mnie z grzbietu . Nie wiedziałam co dzieje się dalej miałam zamknięte oczy ,które nie chciały się podnieść i odsłonić mi widoku. Zapadałam powoli w miłą i spokojną ciemność ,jednak z jej śmiertelnych objęć wydostał mnie głos Vincent’a nie potrafiłam zrozumieć co mówi ale powoli zaczął mnie irytować ,człowiek tu sobie spokojnie umiera ,nie czuje bólu itp a tu jak na złość słychać jak ktoś bez przerwy gada. Dlatego wkurzona wymruczałam:
-Mógłbyś nie gadać ja tu umieram

(Dziękuję ci bardzo ktośku ; odpiszesz Vincentuś ?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT