Nienawidziłam gdy ktoś się nade mną litował ,to właśnie przez litość
jestem taka jaka jestem ,gdyby ludzie mnie zostawili nie byłabym teraz
dziwolągiem. Basior mógł pozwolić mi tam zdechnąć ,ale nieee ,musiał
mnie ratować ,cholerny bohater się znalazł. Przynajmniej bym umarła i
nie miałabym żadnych problemów ,a tak muszę się jeszcze męczyć
.Przyjrzałam się jeszcze raz basiorowi. Pierwsze co rzucało się w oczy
były turkusowe wzory na całym jego ciele ,na boku znajdowały się dwie
fale ,końcówki uszu ,brzegi policzków i spód ogona też miały kolor
turkusu, które to lekko się mieniły w ciemności. Na głowie aż po kark
ciągnęła się biała linia szpiczastej sierści . Resztę ciała pokrywało
szare i gęste futro ,które na brzuchu i pod szyją przybierało kolor
srebra. Spojrzałam mu w oczy ,które miały kolor niebieski dorównujący
barwie lodu ,lecz mimo tego patrzyły na mnie z ciepłem . Basior ciągle
uśmiechał się w moją stronę, jakby dostał jakiegoś skurczu mięśni ,nad
którym nie może zapanować . Nigdy nie spotkałam się z kimś kto byłby
wobec mnie miły zawsze tylko spotykałam się z beznamiętnością ,może
dlatego tak się wobec niego zachowywałam . Nie zrażało go moje
zachowanie ,cały czas pozostał spokojny i uprzejmy ,co szczerze mnie
zdziwiło .Może nie zdobył swoim zachowaniem mojego zaufania ,ale
doprowadził to tego ,że zaczęłam na poważnie brać to co mówi .Dlatego
postanowiłam go posłuchać i zjeść tego królika ,jednak zanim
przystąpiłam do konsumpcji postanowiłam odpowiedzieć na jego pytanie ,w
końcu coś mu się należało za uratowanie mi życia . Po dłuższej chwili
powiedziałam beznamiętnie:
-Jestem Annabell .Nic mnie tu nie sprowadza ,wędruje bez celu ponieważ
nie mam do czego wracać- Nie chciałam mu więcej mówić ,wspominanie
przeszłości nadal jest dla mnie bolesne. Vincentowi starczyła chyba moja
odpowiedź ,dlatego bez zastanowienia zjadłam szybko królika by zapełnić
żołądek ,który spragniony był jedzenia. Basior uśmiechnął się na ten
widok . Siedział koło mnie jeszcze przez chwile jakby chciał się upewnić
czy nigdzie nie odejdę po czym sam wyszedł. Gdy upewniłam się że
odgłosy jego kroków oddaliły się postanowiłam wstać. Trucizna z jagód
dalej wędrowała po moim organizmie ,jednak na moje szczęście było jej na
tyle mało bym mogła się ruszyć. Dalej bolały mnie wszystkie mięśnie i
brzuch ,ale zignorowałam to i ruszyłam przed siebie. Nie zamierzałam tu
zostać ani chwili dłużej , sama nie wiem dlaczego ale czułam ,że coś
sprawi ,że będę chciała tu zostać ,dobrze wiem że nie pasuje do tego
miejsca. Będę niczym plama szarości na kolorowym i jaskrawym obrazie
,nie pasująca do niczego ,zawadzająca. Po chwili siedziałam
zastanawiając się gdzie pójść ,mogłam wybrać każdą stronę ale na każdej z
dróg mogę spotkać jakieś niebezpieczeństwo ,z którym nie potrafiłabym
sobie poradzić . Rozmyślałabym dłużej ale usłyszałam czyjeś kroki z
prawej strony, wystraszona ruszyłam przed siebie. Biegłam najszybciej
jak mogłam ale nie dobiegłam daleko ,ponieważ po chwili poczułam się
zmęczona ,nie pomagała też w niczym trucizna z jagód. Pozbawiona sił
oparłam się o najbliższe drzewo ,próbowałam uspokoić oddech ,który po
wysiłku przyspieszył. Do końca terenów watahy było jeszcze parę metrów
,tylko mały odcinek dzielił mnie od upragnionego spokoju ,jednak nie
miałam siły go pokonać ,stałam nadal oparta o stare drzewo ,które z
rozłożystymi gałęziami zapewniało kojący cień. Po krótkiej chwili do
moich długich uszu dobiegł szmer , nie mogłam jednak na jego podstawie
wywnioskować kto zbliża się w moją stronę. Szmery przeszły w dobrze
słyszalne tupanie najwyraźniej osobnik musiał biec albo truchtać.
Czekałam cierpliwie na obcego ,odgłosy biegu ucichły a ich miejsce
zajęły szmery dochodzące z zarośli po mojej prawej stronie. Po chwili z
chaszczy wyszedł basior z którym miałam wcześniej do czynienia ,spojrzał
na mnie z naganą ale równocześnie z pytaniem w oczach ,, Co ja takiego
robię?” Spojrzałam na niego chłodno i odpowiedziałam zanim zdążył
zapytać:
-Wynoszę się stąd .Nie masz mnie śledzić –Po chwili wahania powiedziałam coś co trudno przeszło mi przez usta:
-D...Dzięki ,że m...mnie uratowałeś.- Po czym pobiegłam przed siebie,
nie czekając na żadną odpowiedź .Nie słyszałam za sobą żadnych
niepokojących odgłosów ,najwyraźniej basior mnie posłuchał i został na
miejscu. Biegłam przez dłuższą chwile ,lecz znów poczułam się kiepsko
dlatego usiadłam i skupiłam się na uspokojeniu przyśpieszonego oddechu.
Gdy siedziałam bezczynnie w miejscu usłyszałam przed sobą ciężkie i
powolne kroki zmierzające w moją stronę ,nie brzmiały za ciekawie
,dlatego powoli zaczęłam się wycofywać ,zanim osobnik za nie
odpowiedzialne mnie znajdzie. Jednak przy cofaniu się nadepnęłam na
suchą gałązkę która z trzaskiem pękła na pół. Sytuacja jak zwykle
musiała zdążyć się gdy próbuje ktoś uciec ,nie stety nic na to nie
poradzimy ,tak już w życiu bywa. Gdy usłyszałam ,że kroki przyspieszyły
,szybko zaczęłam biec w przeciwnym kierunku jednak z moją kondycją nie
dotarłam daleko . Gdy łapczywie nabierałam powietrza stwór szybko mnie
dogonił . Jak się okazało był to cyklop ,wysoki na jakieś trzy metry.
Łysą i wielgachną głowę zdobiło tylko jedno oko z czarną niczym węgiel
tęczówką . Korpus był masywny i gruby ,ale widać było jego mięśnie które
pod szarawą skóra się naprężały. Jedynym odzieniem które posiadał była
brązowa szmaciana przepaska na biodrach . Pewnie teraz spodziewacie się
jakiegoś ratunku ,który to powali olbrzyma jednym precyzyjnym ciosem
,ale nic bardziej mylnego .Gdy mnie ujrzał podszedł w moim kierunku i z
tępym uśmiechem ,odsłaniający zgniłe zęby uderzył mnie masywna łapą . Z
hukiem wyładowałam na drzewie ,po czym usłyszałam trzask ,miałam
nadzieje ,ze to drzewo albo jakaś gałąź ,jednak gdy poczułam ból wokół
płuc domyśliłam się ,że to jedno z moich żeber. Próbowałam użyć swojej
mocy jednak tylko bardziej rozsierdziłam cyklopa. Podniósł mnie i rzucił
w górę ,pogodziłam się z faktem ,że umrę ,nie czułam żadnego żalu ani
smutku przecież nie miałam już nic do stracenia. Jednak gdy miałam
uderzyć z hukiem w ziemie wylądowałam na czyjejś sierści .Osobnik z
gracją wyładował na ziemi i delikatnie zrzucił mnie z grzbietu . Nie
wiedziałam co dzieje się dalej miałam zamknięte oczy ,które nie chciały
się podnieść i odsłonić mi widoku. Zapadałam powoli w miłą i spokojną
ciemność ,jednak z jej śmiertelnych objęć wydostał mnie głos Vincent’a
nie potrafiłam zrozumieć co mówi ale powoli zaczął mnie irytować
,człowiek tu sobie spokojnie umiera ,nie czuje bólu itp a tu jak na
złość słychać jak ktoś bez przerwy gada. Dlatego wkurzona wymruczałam:
-Mógłbyś nie gadać ja tu umieram
(Dziękuję ci bardzo ktośku ; odpiszesz Vincentuś ?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz