Żar lał się z nieba. Torba z każdym krokiem wydawała z siebie dźwięk
lekkiego prucia. Pustkowie. Wszędzie piach, słońce i zero wody. A na
pustkowiu... ja. Kroczyłam przed siebie, nie zważając na okrutny żar i
ciepło lejące się na mnie. Krople potu spływały mi do oczu, ale nadal
szłam przed siebie, nie ocierając ich. Moje czarne futro przyciągało
promienie słoneczne. Wszystko mnie bolało, każdy mięsień. Ale czymże to
jest, w porównaniu z bólem mojej duszy? Myśląc o odnalezieniu domu,
puściłam się lekkim truchtem, ponieważ mimo iż byłam nieczuła na pot i
ból, coś jednak ciągnęło mnie na zachód, jakaś siła, idea, której
jeszcze nie byłam gotowa poznać.
***
Kiedy trzy godziny później stanęłam na miękkiej, zielonej trawie,
odetchnęłam z ulgą. Tu już nie zapadały mi się łapy. Idąc po twardym
gruncie, czułam sie o wiele lepiej. I choć słońce nadal mocno
przygrzewało, teraz łatwiej było to znieść. Kto wie, może to dzięki
uprzedzeniom pustynnym, że na pustyni zawsze jest cieplej? Cóż... co kto
lubi... zdecydowanie jednak wolałam twardą ziemię, niż sypki piach.
Kiedy zrobiłam kilka kroków, doszłam do wniosku, że dawno nic nie piłam.
Chrzanić jedzenie, woda najważniejsza. Wyjęłam dzban z torby, włożyłam
do niego łeb i chlipnęłam parę razy językiem. A potem zatkałam dzban z
powrotem i schowałam. Rozejrzałam się. Stałam na wielkiej polanie.
Dosłownie. Nie było widać lasu, ani nawet gór. Dookoła rozciągała się
tylko trawa, kwiaty i drobne wzgórza. A za mną znajdowała się pustynia.
Żyć nie umierać... ech. Westchnęłam głośno i ruszyłam przed siebie
truchtem. Pół godziny później nadal błądziłam po nieskończonej zieleni. I
jak miałam tu znaleźć mój dawny dom, skoro nawet nie wiem, w którym
kierunku teraz idę? Lecz po chwili, ku moim zdumieniu, z nieba doszedł
mnie czyjś głos:
- Zabłądziłaś?
Głos był rozbawiony, należał do jakiegoś basiora. Spojrzałam w górę,
omiotłam niebo lodowatymi oczami i ujrzałam go; wisiał kilka stóp nade
mną. Jego czarno-biała sierść błyskała w słońcu, a żółte oczy tryskały
wesołymi iskierkami. Machał wielkimi, czarnymi skrzydłami i wpatrywał
się we mnie uważnie. A potem uśmiechnął się i powtórzył:
- Zabłądziłaś?
Pokręciłam przecząco głową. Patrzyłam na niego, ponieważ wydało mi się
dość dziwne, żeby basior mieszkał na tym odwilczu. Po chwili
odchrząknął, wylądował przede mną i powiedział:
- Jestem Alex. Co tu robisz i jak się nazywasz?
Spojrzałam na niego podejrzliwie. Chciałam mu odpowiedzieć, ale
poczułam, że własne szczęki mnie nie słuchają. Przez chwilę pomyślałam,
że straciłam mowę, ale już po kilku sekundach odezwałam się ochrypłym,
nieco za grubym głosem:
- To samo pytanie mogę zadać tobie.
Uśmiechnął się do mnie promiennie, odważnie. Nie zraził się, przeciwnie
- wręcz emanował energią i radością, zupełnie jakby użeranie się z kimś
takim jak ja, sprawiało mu przyjemność.
- Już ci powiedziałam kim jestem. A przelatuję tylko tędy. Lecę do domu - powiedział spokojnym, łagodnym głosem.
Mnie jednak nie tak łatwo ugłaskać. Warknęłam, obnażyłam kły i syknęłam:
- To leć. Po co tu sterczysz?
- Och - uszy lekko mu oklapły. Widocznie spodziewał się innej
odpowiedzi. - No, no dobrze. Ale ostrzegam cię, że tam jest bardzo
niebezpiecznie.
- Gorsze niebezpieczeństwa się widziało - rzuciłam od niechcenia, lekceważąc basiora.
- Nie o to chodzi - powiedział, machając łapą i kręcąc łbem z
niecierpliwością. - Podobno sam Owari schodzi na tamtą plażę i straszy
na śmierć. Ale to nocą, więc jeśli się pospieszysz to powinnaś zdążyć.
- Plaża? - zainteresowałam się. - Tam jest plaża?
- Ano jest, pół godziny drogi stąd - odparł, widocznie ciesząc się moim ożywieniem. - Jeśli chcesz, to cię zaprowadzę.
Skuliłam uszy, a oczy mi się zwęziły.
- Sama umiem sobie poradzić - wycedziłam przez mocno zaciśnięte zęby. - Ale w dzień Owari nie schodzi na ziemię, tak?
- Nie. W ogóle. Pojawia się tam co noc, o północy. Znika po pięciu
minutach, ale efekt jest straszny. Zastrasza na śmierć i znika.
- Dobra - powiedziałam bardziej do siebie, niż do niego. - Więc ruszam.
- Tylko wiesz... musisz uważać...
- Tak, tak, wiem - warknęłam, uciszając go machnięciem łapy.
Ruszyłam truchtem przed siebie, nie żegnając się z Alexem.
***
Pół godziny później, faktycznie dostrzegłam plażę w odległości
kilkudziesięciu metrów ode mnie. Słońce świeciło w zenicie. Kilkanaście
stóp od dzikiej, zarośniętej plaży, znajdowała się jakaś ruina. Kiedy
podeszłam bliżej, przy okazji omijając kilka większych zajęczych nor,
zobaczyłam, że musiał to być niegdyś dom wilków. Nie wiem jak można było
mieszkać w drewnianym domu, ale tutaj chyba było wygonie. Gdy jednak
zrobiłam następny krok w stronę starego domu, mój krzyk rozdarł
powietrze.
- Auu!!!
Upadłam na ziemię, wyjąc z bólu i trzymając się łapami za głowę.
Tarzałam się po ziemi, szalałam z bólu, który rozsadzał mi czaszkę od
środka. A po chwili, pomiędzy tym okrutnym bólem, usłyszałam w mojej
głowie krzyk. To krzyczała jakaś kobieta. Ja też zaczęłam wrzeszczeć,
chciałam ją przekrzyczeć, a jednocześnie jej pomóc, przecież ona zaraz
rzuci się w morze... oszalałe fale rozbijały się o brzeg... wichura
szalała, ale ani śladu po małej waderce... krzyczałam, krzyczałam
najgłośniej jak umiałam, usiłując przekrzyczeć wrzaski i piski matki,
która właśnie straciła szczenię... nie chciałam tego słuchać... nie
zasłużyłam na to, aby jej pomóc... a potem zapadła ciemność.
***
Nie wiem ile czasu minęło od tego zdarzenia obok ruin domu. Wiedziałam
tylko, że głowa pulsowała mi tępym bólem, ale już nie takim jak
przedtem. Dookoła nadal była tylko ciemność, nie miałam siły podnieść
powiek. Ale kiedy ruszyłam nosem, wyczułam zapach. Jakby znajomy, ale
przecież to niedorzeczne. Oprócz mnie, nikogo tam wtedy nie było. A
potem przypomniała mi się tamta wizja, którą zobaczyłam wtedy, przy
drewnianym domku; ta niebieska wadera usiłowała wyrwać się z uścisku
czarnego basiora, krzycząc, szarpiąc się i płacząc głośno. Chciała iść
do morza, chciała odnaleźć swoje jedyne dziecko... ale przecież ono już
utonęło, ale może ona o tym nie wiedziała? Ponownie usłyszałam w głowie
jej krzyk, ale odległy i nie tak realistyczny jak wcześniej. Odpędziłam
od siebie to wspomnienie i uniosłam powieki na kilka centymetrów.
Leżałam na miękkiej trawie, obok mnie radośnie trzaskało ognisko. Moja
torba leżała kilka kroków dalej. Nagle rozległ się cichy syk i
zobaczyłam biało-czarnego basiora, dmuchającego szybko na poparzoną
łapę. Uniosłam łeb.
- Alex? - spytałam lekko nieprzytomnie. - Co ty tu robisz?
- To samo pytanie mogę zadać tobie - odparł, przedrzeźniając mnie. - Po cholerę tam lazłaś?
- Musiałam... - szepnęłam, patrząc w ogień. - Nie wiem czemu. Musiałam to zrobić.
CDN...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz