Niejasne poczucie pustki wypełniało mnie od kilku dni. Nie cieszyło mnie
już nic, nawet towarzystwo mojego jedynego przyjaciela - Vincenta. Nie
chciałam już chodzić po drzewach ani pływać. Ta pustka, ten krater w
mojej duszy coraz bardziej się pogłębiał. Zupełnie jak płyn żrący,
wydzierał ze mnie radość, kawałek po kawałku. Aż pewnego dnia,
przesiadując bezczynnie na polanie Watahy, Jushiri, wzięłam się w garść.
Postanowiłam ten krater zalepić.
*tydzień później*
Stałam w swojej jaskini, licząc wszystkie przedmioty, które zabierałam
ze sobą. Oczywiście, do torby z mocnej skóry spakowałam kilka maści i
bandaży, dzbanek z wodą oraz inne rupiecie. Kiedy byłam gotowa,
zarzuciłam ciężką torbę na grzbiet i opuściłam bezpieczną jaskinię, aby
wyruszyć tam, gdzie znajdował się cel mojej długiej, żmudnej wędrówki.
Przedzierałam się przez wielkie, kolczaste krzaki, za którymi, jak
dobrze wiedziałam, znajdowała się Jaskinia Alfy. Kiedy w końcu wyszłam z
plątaniny gałęzi i kolców, ruszyłam przed siebie pewnym krokiem, aby
porozmawiać z Ashitą. Wkroczyłam do jaskini z wysoko podniesioną głową,
pewna siebie, ale nieco smutna. Odchrząknęłam i rzuciłam w głąb
mieszkania Ashity:
- Ashita! Jesteś tu?
- A gdzieżbym miała być? - rozległ się wesoły głos i po chwili stanęła przede mną Ashita.
Spojrzałam na jej czarną, aksamitną sierść, bardziej puszystą na
piersi, na ten niebieski nos, który powiedział mi, że tu mam dołączyć,
na błękitną pręgę ciągnącą się przez całą długość grzbietu i wreszcie
oczy. Taak... te oczy mówiły same za siebie; radość i zabawa. Cóż innego
mogłaby odczuwać Alfa? Ma wspaniałą watahę, członków, których może
nazywać swoją rodziną oraz spokój i szczęście. Czemu tu się smucić?
Przecież ja też powinnam się cieszyć, bo mam prawie to samo. Przyjaciół,
watahę... ale nie rodzinę. To dlatego wyruszam. Ja nie mam rodziny. Ale
chcę ją znaleźć. Bez tego nigdy już nie będę szczęśliwa. Otrząsnęłam
się z chwilowego milczenia i mruknęłam:
- Znając Ciebie, mogłabyś być wszędzie.
Zaśmiała się głośno. Śmiech... już dawno się nie śmiałam. Ale przecież
nie miałam po co. Czemu się śmiać, skoro nie ma się powodu? A jednak to
coś, co czaiło się w śmiechu wadery, sprawiało, że serce pękało mi
jeszcze bardziej. Czyżbym ten śmiech skądś kojarzyła? Czy to w ogóle
możliwe, abym pamiętała swoich rodziców? Ponownie oprzytomniałam, gdy
dobiegło do mnie pytanie Ashity:
- Z czym do mnie przychodzisz?
Spojrzałam na nią nieco przymglonym wzrokiem, w którym krył się smutek i
przybicie. Westchnęłam ciężko, a uśmiech Ashity trochę przybladł.
Posłała mi badawcze spojrzenie, ale nic nie powiedziała. Po chwili
odezwałam się. Moje słowa były dokładnie przemyślane, od dawna to
planowałam. A jednak teraz zdawały mi się puste i nic nie warte, teraz,
kiedy czułam coś ciężkiego w żołądku, jakbym połknęła ołów - czyżby to
był żal? Żal, że muszę opuścić miejsce, które dopiero co poznałam, które
zdążyłam polubić, kto wie, może nawet pokochać?
- Muszę odejść. Ale nie na zawsze. Na kilka miesięcy. Chcę odnaleźć mój
dom. I moich rodziców. Wiem, że nie żyją, ale podświadomość mówi mi co
innego. Że może to jeszcze nie koniec. Mam nadzieję, że to zrozumiesz,
prawda, Ashito?
Odetchnęła w ulgą, jakby spodziewała się czegoś o wiele gorszego.
Obrzuciła mnie łagodnym spojrzeniem, a potem przemówiła spokojnie:
- Oczywiście, że to rozumiem, Amy. Skoro tego chcesz...
- Dziękuję. Nie mów nikomu gdzie poszłam, dobrze? Widzimy się za kilka
miesięcy - odparłam z lekką nutą wdzięczności, ale nadal bez uśmiechu.
Wykonałam dziwny gest w stronę wadery, jakbym chciała jeszcze coś dodać,
ale po chwili wahania odwróciłam się i wyszłam z jaskini, dumnie
unosząc łeb.
Byłam pewna tego, co chciałam zrobić. Wiedziałam, że mam słuszność. A
jednak szkoda mi było odchodzić. Zdążyłam poznać to miejsce, polubić
je... no i szkoda mi było nie mówić nic Vincentowi. Wiedziałam jednak,
że im mniej osób wie, tym lepiej. Najważniejsze było uprzedzić Ashitę.
Krocząc powoli, w ogóle się nie spiesząc, kierowałam się na zachód -
tam, skąd przybyłam.
CDN...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz