Przechadzałam się spokojnie po terenach watahy w towarzystwie Vincenta.
Śmialiśmy się i dowcipkowaliśmy. Po chwili jednak usłyszeliśmy czyjś
głos, a potem podbiegł do nas dość wysoki basior o czarno-białej sierści
i niebieskich oczach. Na jego szyi jaśniał żółty talizman. Oczy mi się
zwęziły, źrenice przypominały szpilki. Zacisnęłam zęby i wyprostowałam
ogon. Vincent wyglądał na lekko zaskoczonego nagłym pojawieniem się
basiora. Po chwili jednak spytał uprzejmie:
- Kim jesteś?
Przybysz zmierzył go spojrzeniem, po czym zwrócił się do mnie:
- Wybacz, że się nie przedstawiłem. Zuko - chwycił mnie za łapę.
Wyrwałam szybko łapę, warknęłam coś niezrozumiałego i odwróciłam się od
Zuka. Ruchem łba pokazałam Vincentowi, abyśmy odeszli. Basior ledwie
kiwnął głową, po czym powiedział:
- Choć Amy, pójdziemy... eee... do lasu.
Popełnił spory błąd w moich oczach. Zuko natychmiast na mnie spojrzał i powiedział:
- Amy? Ładne imię.
- Nie nazywaj mnie tak. Ksywa tylko dla przyjaciół - warknęłam, ukazując białe zęby.
Basior wcale się nie zraził. Nadal stał w miejscu. Mruknęłam coś i
popchnęłam Vincenta żeby się ruszył. Ten szybko się odwiesił i zaczął
kroczyć w kierunku lasu. Szłam za nim, nie oglądając się na Zuko. Po
chwili jednak usłyszałam jego głos:
- Mogę Wam towarzyszyć?
Rzuciłam mu długie, lodowate spojrzenie, w którym lustrowałam go
wzrokiem. Wędrowałam od ogona po czubek nosa. A potem basior sam do nas
podszedł i ruszył do lasu. Krzyknął:
- Idziecie!?
<Zuko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz