Siedziałam na drzewie samotnie, ciesząc się brakiem towarzystwa.
Delektowałam się ciszą przerywaną jedynie moim oddechem i szumem wiatru w
gałęziach drzewa. Ułożyłam łeb na swobodnie zwisających łapach i
szykowałam się do snu. Po chwili jednak usłyszałam głośne przekleństwo.
Wykręciłam łeb w tamtą stronę, na moim pysku zagościł grymas
wściekłości, ponieważ ujrzałam jakiegoś czarno-zielonego wilka, który
zaplątał się w krzak jeżyn. Teraz je zerwał, usiłując się wydostać, przy
okazji depcząc mnóstwo innych roślin. Przewróciłam oczami, wstałam i
przeciągnęłam się. Wlazłam na najbliższą, grubą gałąź wiszącą dwie stopy
nad ziemią i zawiesiłam się na niej tylnymi łapami i ogonem. Zwinęłam
się w kłębek, czekając aż wilk przejdzie pode mną. Kiedy to zrobił,
rozwinęłam się i, wyglądając jak nietoperz, spytałam:
- Ładnie to deptać kwiatki?
Wilk, a raczej basior odwrócił się natychmiast. Na jego pysku zawitał
wyraz zdziwienia, a później szyderczy, nieco szalony uśmiech. Znowu
przewróciłam oczami i zeskoczyłam miękko z gałęzi. Wylądowałam stopę od
basiora, który teraz przyglądał mi się uważnie. Ja również na niego
patrzyłam. Miał czarną sierść z zielonymi, nieregularnymi plamami
ciągnącymi się od ogona do łba. Jego oko było turkusowe, drugie
przykryte grzywką, niewidoczne. A potem powiedziałam oschłym tonem:
- Następnym razem uważaj jak chodzisz.
Odwróciłam się od niego i wskoczyłam ponownie na drzewo, wspinając się
coraz wyżej, aż usiadłam na jednej z wyższych gałęzi. Basior zniknął mi z
oczu - i dobrze - co uznałam za dobry znak.
<Jax?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz