wtorek, 4 sierpnia 2015

Od Amfitryty CD Vincent

Śledziłam wzrokiem basiora latającego dookoła mnie. Vincent uśmiechał się do mnie. Po raz pierwszy poczułam, że ktoś mnie lubi. Po raz pierwszy miałam kogoś, kto chce ze mną przebywać. Uśmiechnęłam się do niego, chcąc wynagrodzić mu to całe warczenie i fukanie. A potem powiedziałam swoim zwykłym, wyniosłym tonem, jednak z błyskiem w oku:
- Myślę, że nie zaszkodzi mi trochę wspinaczki i biegania.
- No to ustalone! - odparł radośnie, machając ogonem. - Idziemy!
Ruszył biegiem przed siebie. Pobiegłam za nim, chociaż wcale nie planowałam biec. Coś kazało mi za nim pobiec, naśladować go. Mijając gałęzie, lekko chłostające mnie po ciele, dobiegliśmy do szerokiej, leśnej polany. Stały na niej dwa dorosłe jelenie o wielkich, błyszczących, złotych porożach. Zaczęliśmy się do nich podkradać. A potem zaatakowaliśmy znienacka. Skoczyliśmy na większego jelenia. Zaczął wierzgać, kiedy poczuł na sobie ciężar dwóch wilków. Jego towarzysz uciekł. Vincent zaczął po jego grzbiecie iść do szyi. Obezwładniłam tylne nogi jelenia, a Vincent przegryzł mu szyję. Padł martwy. Schyliłam łeb aby oderwać kawał mięsa od ciała. Vincent też się chylił i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Kiedy oboje się najedliśmy, zostawiliśmy zdobycz na tej polanie, aby ktoś jeszcze mógł coś przekąsić.
- Polowanie mamy odhaczone - stwierdził Vincent, oblizując pysk. - Teraz Shinrin!
Zerknęłam na niego z ukosa. Znowu się uśmiechał i merdał ogonem. Przewróciłam oczami i skierowałam się w lewo, aby wejść do Shinrin. Szliśmy kilka minut w milczeniu, gdy drzewa nagle urosły jeszcze bardziej, wszędzie pojawiło się światło słoneczne. Usłyszałam ciche westchnienie Vincenta. Spojrzałam na niego. Patrzył w niebo, z zamyślonym wzrokiem. Szturchnęłam go lekko w ramię i ocknął się z zadumy. Klepnęłam go więc w głowę, krzycząc:
- Berek!
Wystrzeliłam do przodu jak strzała. Omijałam zręcznie drzewa i krzaki. I po kilku minutach morderczego biegu wpadłam w kępę wysokiej trawy. Okazało się, że Vincent w niej siedział. Oddał mi berka i znowu zaczęliśmy biegać. Po kilku minutach zakończyliśmy zabawę, zmachani i zadyszani. Znaleźliśmy drobną rzeczkę płynącą cicho pośród wysokich drzew. Kiedy zaspokoiliśmy pragnienie, tuż obok nas przeleciało coś rudego. Zwietrzyłam zapach i puściłam się biegiem za rudą plamą. Rudy ogon wiewiórki latał mi przed oczami. Po chwili wspięła się na drzewo. Jednak już sekundę później pojawiła się następna. Zaczęłam biec w przeciwnym niż dotąd kierunku. Już miałam złapać zwierzątko, gdy nagle uderzyłam w coś twardego. Przewróciłam się, wiewiórka zwiała, a ja ze zdziwieniem stwierdziłam, że wpadłam na Vincenta. Okazało się, że goniąc wiewiórki nie spostrzegliśmy się. A potem stało się coś jeszcze gorszego - okazało się, że leżę na Vincencie, który pod wpływem mojego uderzenia, przewrócił się do tyłu. Usiłując wstać z niego, usłyszałam śmiech. Spojrzałam na basiora ze zgorszeniem. To on się śmiał. A później, nie wiedząc co mnie podkusiło, również wybuchłam perlistym śmiechem, który poniósł się echem po lesie.

<Vincent?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT