Idziemy do Amfiteatru? – zapytałem towarzyszki.
-Amfiteatru? – zaciekawiła się Marry.
-Tak. To takie miejsce, gdzie odbywają się różne występy…
-Nie o to mi chodziło. – westchnęła wadera.
-Więc nie rozumiem twojego pytania. – zaśmiałem się złośliwie.
Destiny siedziała cicho, oblizując pyszczek z niedawno zjedzonego
jelenia. Chwilę droczyliśmy się z Marry, by w końcu zakończyć
przyjacielską sprzeczkę. Spojrzałem w niebo. Powoli rozjaśniało się,
róż, czerwień i pomarańcz jaśniały na tle wschodzącego słońca. Może
załapiemy się na jakiś występ zorganizowany przez podróżnych, albo
lepiej-sami wystawimy jakaś sztukę?
-To, co? – zapytałem żywiołowo. – Idziemy do Amfiteatru?
-Jestem za! – uśmiechnęła się Destiny.
-Ja również. – zgodziła się Marry.
Ruszyłem na przód, a za mną podążyły moje towarzyszki. Lekkim
truchcikiem dotarliśmy na miejsce. Nie trwało to długo, może jakieś 5
minut. Stanęliśmy przed wielkim obiektem kształtem zbliżonym do okręgu.
Jego jasne, kamienne ściany lśniły w blasku wczesnego słońca. Zamerdałem
ogonem-lubię takie miejsca. Zwykle słyszy się tu muzykę, widzi tańce i
wszelkiego rodzaju sztukę. Czyli dobre miejsce do oderwania się od
męczącej rzeczywistości. Co prawda moja obecna rzeczywistość nie
przedstawiała się tak okropnie, żebym musiał od czegokolwiek uciekać,
lecz taka chwilą relaksu na pewno nie zaszkodzi. Spojrzałem na Destiny i
Marry z uśmiechem. Ponagliłem towarzyszki ruchem głowy, po czym
pobiegłem w stronę Amfiteatru. Wadery ruszyły za mną.
Zająłem miejsce w trzecim rzędzie. Tutaj i jest dobry widok na wszystko i
dobrze słyszy się aktorów. Zagadałem siedzącego obok basiora.
-Są dzisiaj jakieś przedstawienia?
-Oczywiście! – odparł. – Co więcej można wystawić własną sztukę!
-Własną? – zaciekawiłem się.
-Dokładnie. Teraz właśnie zakończył się spektakl jednej z wędrownych grup. Czekamy na jakiś chętnych.
Skinąłem głową, wróciwszy na swoje miejsce. Zamyśliłem się. Do głowy wpadł mi zwariowany pomysł.
-Jesteśmy! – zakomunikowała Marry, siadając tuż obok.
-Co oglądami? – dopytała Destiny, która również zajęła miejsce nieopodal.
-Wiecie, co? – zacząłem. – Mam super pomysł!
Wadery przechyliły głowy z zaciekawieniem, czkając aż zdradzę im jakieś
szczegóły. Rozejrzałem się po trybunach. Amfiteatr nie był przepełniony,
jednak byłem w stanie dostrzec około 50 wilków-i tych z watahy i te,
których nie znam w ogóle.
-Można teraz wystawić własną sztukę! – odpowiedziałem entuzjastycznie.
-I…? – mruknęła niepewnie Destiny.
-I właśnie to chcę zrobić!
Zamilkły. Spojrzały na siebie, potem na mnie i na wszystkich zebranych.
Czekałem cierpliwe na ich reakcję, lekko uderzając rozmachanym ogonem o
podłoże.
-Oszalałeś? – sapnęła Destiny.
-No proszę was! – zaskamlałem. – Jeszcze nigdy nie występowałem publicznie! Chcę spróbować!
-A nawet, jeślibyśmy się zgodziły – powiedziała Marry z powątpiewaniem. – To, co byśmy wystawili. Nie znam za dużo spektakli.
Przegryzłem wargę. Krążyłem wzrokiem po całym Amfiteatrze, by w końcu jakiś pomysł wpadł mi do głowy.
-To może „Kapitan Vincent spotyka Boga Ziemi?” – zaproponowałem.
Kolejna chwila milczenia i wodzenia wzrokiem po każdym obecnym.
-Nie ma mowy. – rzekły wadery jednocześnie.
-No, weźcie! – prychnąłem. – Znacie swoje role! Najwyżej będziemy improwizować! Co wam przeszkadza?
-Brak rekwizytów. – powiedziała Marry.
-Brak kostiumów. – dodała Destiny.
-Brak zdolności aktorskich.
-Brak Midoriego.
-Trema.
-Okey! – przerwałem. – Zrobimy parodię!
-Brak poczucia humoru. – wyliczyła Destiny.
-To ty będziesz Midorim! – wskazałem srebrną waderę. - Marry będzie
wierną towarzyszką Kapitana Vincenta. A ja będę Kapitanem Vincentem.
-Wadera ma być Bogiem Ziemi? Yhym, Midori się ucieszy. – zauważyła kąśliwie Destiny.
-Czemu ty masz grać główną rolę? – obruszyła się Marry.
-To jak będzie?
Spojrzały na mnie. Zrobiłem smutną minkę, jak szczeniaczek, któremu zabrano ostatniego, soczystego zajączka.
<<Destiny? Marry? Proszę x3>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz