Skrzywiłem się. Annabell ledwie dyszała, ledwie się ruszała, ledwie
żyła, ale i tak ostatnim, co chciała powiedzieć było „Mógłbyś nie gadać,
ja tu umieram.”. Z jednej strony poczułem ulgę, że jednak nadal żyje, z
drugiej natomiast strony miałem ochotę zostawić ją tu na pastwę losu.
Denerwowała mnie, była niewdzięczna i zadufana w sobie. Jednakże moja
opiekuńcza natura wygrywała z niechęcią do osobników takich jak
Annabell. Po raz ostatni szturchnąłem waderę, mając nadzieję, że choć
trochę będzie chciała współpracować, ona jednak tylko skrzywiła się i
mruknęła coś niezrozumiałego-zapewne, że chce spokojnie umrzeć.
Westchnąłem, ostrożnie chwytając ją za kark. Bałem się, że po walce z
cyklopem mogła mieć złamane kości, lub uszkodzone narządy wewnętrzne,
zatem zarzucanie wadery na grzbiet mogło tylko pogorszyć jej stan. Poza
tym moje plecy nie były w najlepszym stanie-potwór rzucił mną o ziemię,
gdy próbowałem wgryźć się w jego oko. Koniec końców udało mi się
odpędzić przeciwnika, jednak batalia z nim pozbawiła mnie znacznej
części energii. Mimo to mogłem chodzić, a Annabell potrzebowała pomocy.
Choć w sumie nie spodziewałem się niczego więcej niż jadowite „dzięki”
za troskę, jaką jej okazałem.
Dotargałem waderę do jednej z niezamieszkanych jaskiń. Miała ona wąskie
wejście, za to wnętrze groty prezentowało się okazale-wysokie
sklepienie, chłodne kamienne podłoże, gdzieś w głębi przepływał
strumyczek, wokół którego obrastał mech. Dostrzegłem również kilka
stalagmitów. W jaskini panował półmrok, jedyne źródło światła pochodziło
z ciasnej szczeliny. To chyba dobrze. Już od początku wyczułem w
Annabell aurę cienia. Może mrok będzie sprzyjał odzyskiwaniu energii?
Starannie położyłem waderę tuż przy strumyczku, w najciemniejszej części
groty. Ostrożnie sprawdzałem czy na jej ciele nie ma żadnych poważnych
ran. Nie dostrzegłem krwawień, złamań czy skręconych kończyn. Tylko
kilka siniaków i obrzęków. Jednak martwiłem się, że może mieć poważne
obrażenia wewnętrzne, w końcu cyklop solidnie ją poturbował.
-Annabell. – delikatnie szturchałem wilczycę w ramię. Brak reakcji.
Powtórzyłem tą czynność, teraz nawołując głośniej. – Annabell!
-Odejdź. – warknęła półprzytomnie.
Żyła. Miała się nieźle, wnioskując z zachowania. Westchnąłem, położywszy
się kilka kroków dalej. Czekałem aż stan mój i wadery się polepszy i
będę mógł ją zabrać do Medyka lub Uzdrowiciela. Grzbiet nadal
promieniował bólem. Czułem ucisk w każdym kręgu. Zastanawiałem się, czym
jeszcze wadera mnie zaskoczy. Może wybiegnie półżywa z jaskini, kiedy
tylko odwrócę wzrok? Albo będę musiał walczyć z hydrą w jej obronie?
Wypuściłem ciężko powietrze, przyglądając się Annabell. Jej klatka
piersiowa unosiła się miarowo, oddychała spokojnie. Nic nie wskazywało
na to, by życiu wadery coś zagrażało. Chyba, że jej uparta natura. Z tym
może być problem. Podniosłem się z ziemi, zaraz mój grzbiet wygiął się w
łuk, a ja stęknąłem. Wolnym krokiem podszedłem do strumyczka, który
przepływał tuż obok wadery. Starałem się nie naruszyć jej spokoju.
Ostrożnie chłeptałem chłodną wodę. Ugasiwszy pragnienie, postanowiłem
jeszcze raz upewnić się, czy waderze nic poważnego nie dolega. Tak jak
przedtem odkryłem tylko siniaki i zadrapania. Jednak, gdy sprawdzałem
okolice szyi wilczycy, ta niespodziewanie ruszyła się. I to ruszyła w
bardzo bolesny sposób. Bolesny dla mnie. Pręgowany, szczurkowaty ogon
Annabell gwałtownie szarpnął w moją stronę, niczym bicz uderzając mnie w
policzek. Odskoczyłem z bolesnym piskiem, padając na bolący grzbiet.
Wadera otworzyła oczy, podniosła się, jednak była zbyt wyczerpana by
utrzymać się na łapach, toteż padła na brzuch. Uderzenie pulsowało w
całej mojej szczęce. Zaskoczony tym atakiem, nie zdołałem wydusić choćby
słowa, wstałem dopiero po chwili. Annabell zesztywniała, gdy tylko
podniosłem się z ziemi. Czułem jak puchnie mi policzek. Delikatnie
dotknąłem go łapą-nabrzmiały i bolący. Opuściłem kończynę, usiadłem i
spojrzałem na Annabell. Nie odwróciła wzroki, milczała, nie ruszała się.
Przerwałem milczenie:
-Mój błąd. – mruknąłem. Boląca szczęka przeszkadzała mi w wyraźnym
mówieniu, mimo to głos miałem przyjacielski. – Nie powinienem cię
szturchać, gdy śpisz. Pewnie się przestraszyłaś czy coś, prawda?
Przepraszam. Chciałem się tylko upewnić czy wszystko z tobą okey. Już
lepiej?
Moja troska wprawiła Annabell w stan głębokiego zdumienia. Ale dla mnie
nie było w tym nic dziwnego. Posłałem waderze szczery, łagodny uśmiech,
choć spuchnięty pysk chyba dodawał tego obrazkowi komizmu. Byłem zły, za
to, że mnie uderzyła, jednak tylko przez chwileczkę. Była niemiła i
chamska, ale przecież nie zrobiłaby krzywdy celowo, prawda?
<<Annabell? Ty byś mnie nie uderzyła… prawda? ;-;>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz