wtorek, 4 sierpnia 2015

Od Vincenta do Annabell

Skrzywiłem się. Annabell ledwie dyszała, ledwie się ruszała, ledwie żyła, ale i tak ostatnim, co chciała powiedzieć było „Mógłbyś nie gadać, ja tu umieram.”. Z jednej strony poczułem ulgę, że jednak nadal żyje, z drugiej natomiast strony miałem ochotę zostawić ją tu na pastwę losu. Denerwowała mnie, była niewdzięczna i zadufana w sobie. Jednakże moja opiekuńcza natura wygrywała z niechęcią do osobników takich jak Annabell. Po raz ostatni szturchnąłem waderę, mając nadzieję, że choć trochę będzie chciała współpracować, ona jednak tylko skrzywiła się i mruknęła coś niezrozumiałego-zapewne, że chce spokojnie umrzeć. Westchnąłem, ostrożnie chwytając ją za kark. Bałem się, że po walce z cyklopem mogła mieć złamane kości, lub uszkodzone narządy wewnętrzne, zatem zarzucanie wadery na grzbiet mogło tylko pogorszyć jej stan. Poza tym moje plecy nie były w najlepszym stanie-potwór rzucił mną o ziemię, gdy próbowałem wgryźć się w jego oko. Koniec końców udało mi się odpędzić przeciwnika, jednak batalia z nim pozbawiła mnie znacznej części energii. Mimo to mogłem chodzić, a Annabell potrzebowała pomocy. Choć w sumie nie spodziewałem się niczego więcej niż jadowite „dzięki” za troskę, jaką jej okazałem.
Dotargałem waderę do jednej z niezamieszkanych jaskiń. Miała ona wąskie wejście, za to wnętrze groty prezentowało się okazale-wysokie sklepienie, chłodne kamienne podłoże, gdzieś w głębi przepływał strumyczek, wokół którego obrastał mech. Dostrzegłem również kilka stalagmitów. W jaskini panował półmrok, jedyne źródło światła pochodziło z ciasnej szczeliny. To chyba dobrze. Już od początku wyczułem w Annabell aurę cienia. Może mrok będzie sprzyjał odzyskiwaniu energii? Starannie położyłem waderę tuż przy strumyczku, w najciemniejszej części groty. Ostrożnie sprawdzałem czy na jej ciele nie ma żadnych poważnych ran. Nie dostrzegłem krwawień, złamań czy skręconych kończyn. Tylko kilka siniaków i obrzęków. Jednak martwiłem się, że może mieć poważne obrażenia wewnętrzne, w końcu cyklop solidnie ją poturbował.
-Annabell. – delikatnie szturchałem wilczycę w ramię. Brak reakcji. Powtórzyłem tą czynność, teraz nawołując głośniej. – Annabell!
-Odejdź. – warknęła półprzytomnie.
Żyła. Miała się nieźle, wnioskując z zachowania. Westchnąłem, położywszy się kilka kroków dalej. Czekałem aż stan mój i wadery się polepszy i będę mógł ją zabrać do Medyka lub Uzdrowiciela. Grzbiet nadal promieniował bólem. Czułem ucisk w każdym kręgu. Zastanawiałem się, czym jeszcze wadera mnie zaskoczy. Może wybiegnie półżywa z jaskini, kiedy tylko odwrócę wzrok? Albo będę musiał walczyć z hydrą w jej obronie? Wypuściłem ciężko powietrze, przyglądając się Annabell. Jej klatka piersiowa unosiła się miarowo, oddychała spokojnie. Nic nie wskazywało na to, by życiu wadery coś zagrażało. Chyba, że jej uparta natura. Z tym może być problem. Podniosłem się z ziemi, zaraz mój grzbiet wygiął się w łuk, a ja stęknąłem. Wolnym krokiem podszedłem do strumyczka, który przepływał tuż obok wadery. Starałem się nie naruszyć jej spokoju. Ostrożnie chłeptałem chłodną wodę. Ugasiwszy pragnienie, postanowiłem jeszcze raz upewnić się, czy waderze nic poważnego nie dolega. Tak jak przedtem odkryłem tylko siniaki i zadrapania. Jednak, gdy sprawdzałem okolice szyi wilczycy, ta niespodziewanie ruszyła się. I to ruszyła w bardzo bolesny sposób. Bolesny dla mnie. Pręgowany, szczurkowaty ogon Annabell gwałtownie szarpnął w moją stronę, niczym bicz uderzając mnie w policzek. Odskoczyłem z bolesnym piskiem, padając na bolący grzbiet. Wadera otworzyła oczy, podniosła się, jednak była zbyt wyczerpana by utrzymać się na łapach, toteż padła na brzuch. Uderzenie pulsowało w całej mojej szczęce. Zaskoczony tym atakiem, nie zdołałem wydusić choćby słowa, wstałem dopiero po chwili. Annabell zesztywniała, gdy tylko podniosłem się z ziemi. Czułem jak puchnie mi policzek. Delikatnie dotknąłem go łapą-nabrzmiały i bolący. Opuściłem kończynę, usiadłem i spojrzałem na Annabell. Nie odwróciła wzroki, milczała, nie ruszała się. Przerwałem milczenie:
-Mój błąd. – mruknąłem. Boląca szczęka przeszkadzała mi w wyraźnym mówieniu, mimo to głos miałem przyjacielski. – Nie powinienem cię szturchać, gdy śpisz. Pewnie się przestraszyłaś czy coś, prawda? Przepraszam. Chciałem się tylko upewnić czy wszystko z tobą okey. Już lepiej?
Moja troska wprawiła Annabell w stan głębokiego zdumienia. Ale dla mnie nie było w tym nic dziwnego. Posłałem waderze szczery, łagodny uśmiech, choć spuchnięty pysk chyba dodawał tego obrazkowi komizmu. Byłem zły, za to, że mnie uderzyła, jednak tylko przez chwileczkę. Była niemiła i chamska, ale przecież nie zrobiłaby krzywdy celowo, prawda?
<<Annabell? Ty byś mnie nie uderzyła… prawda? ;-;>>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT