Jak co dzień szłam sama nie zważając na drogę. Przed siebie. Taki był
mój cel i tego się trzymałam. Nic nie wskazywało na to, że zawitam w
jakimś miejscu na dłużej. Aż do pewnego dnia.
Idąc przez las czułam zapach innych wilków - watahy. Raczej nie byli
przyjaźnie nastawieni do innych. Waliło od nich krwią i śmiercią.
Przyznaje - sama zabiłam parę wilków - ale nie aż tyle jak ta wataha.
Instynkt mówił mi, że mam wiać jak najdalej stąd, ale jakaś
niezrównoważona część mnie chciała ich sprawdzić. Oddaliłam się od ich
smrodu, znalazłam mała dziurę pod korzeniami wielkiego drzewa. Ukryłam
się tam i użyłam Hikage i zamieniłam się w cień. A raczej oddzieliłam
cień od ciała. Hikage polega na tym, że dusza opuszcza ciało i wędruje
do cienia tworząc go inną istotą. Spojrzałam na swoje ciało. Byłam
brudna i wychudzona chociaż pod sierścią nie było tego widać. Jakieś
plusy. Ruszyłam przed siebie podążając za smrodem watahy. Im byłam
bliżej tym odór krwi się nasilał. W pewnym momencie wyszłam na niedużą
polankę. Na końcu polany leżała sterta na wpół zżartych zwierząt. Ślinka
mi pociekła na myśl o mięsie. Tak dawno nie jadłam nic pożywnego. Jadę
na samych królikach. Na środku polany leżało 7 basiorów. Spali. Nigdzie
nie czułam wader. I się nie dziwnie. Podeszłam bliżej środka, żeby
przypatrzeć się wilkom. Byli dobrze zbudowani. Każdy z nich miał czarną
sierść. Jedyne co ich różniło to blizny. Masa blizn. Widać, że są
zaprawieni w walkach. Nagle ktoś zawył. Zdążyłam odbiec w cień lasu
zanim zerwały się basiory.
- Ktoś tutaj jest - powiedział największy z nich - czarno-biały basior.
- Jak nikogo tu nie ma szefie - odezwał się których z wilków.
- Cień - z kąd on wie? To znaczy nie jestem niewidzialna, ale zauważenie cienia jest prawie nie możliwe.
- Obcy zapach - powiedział inny basior. - Samica.
- No to się zabawimy - uśmiechnął się chamsko inny.
- Nie - powiedział stanowczo największy basior. - Macie znaleźć ciało i
uszkodzić tak żeby cień nie mógł wrócić do ciała. Ale jeśli ją zabijecie
zginiecie sami. Jasne? - ostatnie słowa wymieszał z warknięciem. Trzy
czarne basiory ruszyły w las tą samą ścieżką, którą przyszłam. Biegiem
rzuciłam się w stronę swojego ciała. Tak szybko jak to możliwe dusza
wróciła do ciała. Otworzyłam oczy i szybko wygrzebałam się jamy.
Puściłam się pędem przez las. Niestety dopadli mnie. Nie zdążyłam
zareagować i w parę minut miałam ranę na prawej przedniej łapie i
połamane żebra.
- Miłego zdychania życzymy - powiedział jeden z basiorów. Pobiegali w
las. Mimo okropnego bólu podnosiłam się z ziemi. Kulejąc ruszyłam w las.
Cały czas traciłam siły. Krew wypływała z rany, nie mogłam oddychać. W
pewnym momencie doszłam do rzeki. Położyłam się na ziemi i włożyłam
zranioną łapę do wody, która zabarwiła się na czerwono. Nie wiem ile tak
leżałam. Zanim zemdlałam zauważyłam tylko czarno-niebieską waderę idącą
w stronę rzeki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz