Publiczność zajęła już miejsca i rozległy się ciche szmery. Obserwowałam
zza kurtyny tłum, który przyszedł obejrzeć nasze przedstawienie. Była
noc, wtedy przedstawienie dawało lepszy efekt. Lampy oświetlające scenę
świeciły tylko bardzo delikatnie. Uśmiechnęłam się sama do siebie, a
potem zarzuciłam sobie kaptur na głowę, aby wyglądać tak jak
zaplanowałam. Odwróciłam się do pozostałych, stojących w szeregu, osób
mających zagrać w sztuce.
- Wow, Amy, naprawdę wyglądasz super - powiedziała Ashita, poprawiając swój pas z kilkoma woreczkami.
- No, i nie widać ci pyska. Tylko oczy - potwierdził Jasper.
- Wy też wyglądacie bardzo dobrze - odparłam, oglądając się nerwowo
przez ramię. - Każdy wszystko pamięta? Dobra, to jedziemy. Liam, musisz
tam wyjść i wszystko zapowiedzieć.
Szary basior przewrócił oczami. Kazaliśmy mu się wbić w czerwoną,
spiczastą czapkę i śmieszne buty, aby dobrze odegrał swoją rolę
narratora. Wyszedł z dumnie uniesionym łbem na scenę. Usłyszeliśmy jak
mówi:
- Prosimy o ciszę oraz wyłączenie amuletów!
Dał się słyszeć ostatni cichy szmer i kilka kliknięć.
- Amfiteatr Watahy Porannych Gwiazd - zaczął Liam - przedstawia sztukę
pt. "Poszukiwanie". Udział biorą wilki z naszej watahy, których imiona
wymienię dopiero później. A teraz... zaczynamy!
*tutaj zachodzi zmiana narracji na trzecioosobową*
Dał się słyszeć wybuch bomby dymnej, scena została owinięta tajemniczą
mgłą. A potem rozległ się głos wilka stojącego na scenie, będącego
narratorem, magicznie zwielokrotniony, tajemniczy i straszny:
- Nocą, w wiosce, której nie znajdziecie na żadnej mapie, drogę
oświetloną zaledwie jedną lampą, wędrował pewien tajemniczy podróżnik...
Narrator wycofał się za kurtynę. Potem na scenę wkroczyła zakapturzona
postać, krocząc po ścieżce, która była częścią magicznych dekoracji.
Mgła unosiła się wokół niej, zaglądała pod kaptur. Głos narratora
rozbrzmiał znowu:
- Ów podróżnik, nazwany przez czas dziwnym imieniem Koriakin, szedł
niestrudzenie ścieżką, aby wreszcie stanąć przed bramą San Ricardo...
W tym momencie przed postacią na scenie z głośnym chrzęstem wyrosła
metalowa brama z napisem "San Ricardo". Przekroczyła ją i przemówiła,
patrząc na coś czego nie widziała publiczność:
- A zatem... w końcu jestem na miejscu. Po tylu latach, odnalazłem tą wioskę.
Jej głos był ochrypły, niski i gruby. Publiczność lekko się wzdrygnęła.
Koriakin ruszył dalej. Kolejna bomba dymna i dekoracja się zmieniła: na
scenie stał najprawdziwszy domek z ciemnymi ścianami i brudnym,
zakurzonymi oknami. Na szyldzie widniał napis "Bar Starego Goblina". A
potem ze sceny wydobył się ten sam głos, którym przemówiła postać już
wcześniej: "Śmieszna nazwa... lecz nie czas na śmiechy... trzeba go
odnaleźć...". Publiczność po chwili zrozumiała, że głos wydobywający się
ze sceny jest myślami Koriakina. Wkroczył do baru, a magiczne dekoracje
przeniosły go do jego wnętrza. Była to brudna gospoda o kilku
brzydkich, kulawych stolikach i krzesłach oraz barze. Stał za nim wilk z
fartuchem przypiętym do brzucha. Polerował właśnie kieliszki brudną
szmatą. Koriakin zbliżył się do niego i spytał:
- Gdzie jest?
- Na górze. Czeka - odparł barman, nie patrząc na niego.
Skierował się na schody za barem. Cicho skrzypiały gdy po nich
wchodził. Gdy był na górze otworzył jedyne drzwi, które tam były. Znowu
magiczne przeniesienie i znalazł się w tak samo brudnej jak reszta
pomieszczeń izbie. Stały tam tylko dwa krzesła. Na jednym siedział szary
wilk z niebieskimi znaczeniami oraz czarną, długą peleryną podróżną na
grzbiecie. Podszedł do niego cicho i zajął miejsce naprzeciw niego.
- Witaj, James - powiedział cichym, grubym głosem.
Wilk spojrzał na niego z nieukrywanym zaciekawieniem, a potem przemówił:
- Czego szukasz Koriakinie? To nie znajduje się już w naszej wiosce.
- Och, dobrze o tym wiem. Nie szukam tego tutaj. Tutaj szukam ciebie, mój drogi.
- A po co ci taki kmieć jak ja? Jedyne co umiem, to robić w polu.
- Mylisz się. Zawołaj barmana.
James uniósł uszy, a potem wydał z siebie głośny gwizd. Po chwili przez
drzwi izby wpadł zadyszany barman i usiadł na podłodze obok nas.
- Przemów, bracie i powiedz co wiesz o... - tutaj Koriakin rozejrzał się uważnie - Smoczym Oku?
- Ach, szlachetny, to bardzo stary kamień, dający wielką moc temu, kto
go posiada. Pozwala na zdobycie mocy starożytnych bogów... podobno wielu
go szukało, ale nikomu się to nie udało. Jednakże, trwa Poszukiwanie -
barman zerknął na oba wilki. - W Poszukiwaniu bierze udział Czarny Pan.
Koriakin wydał z siebie zduszony okrzyk. Jego lodowate oczy ogarnęły całe pomieszczenie, po czym powiedział:
- Dobrze, dziękuję ci. Odejdź.
A kiedy barman wyszedł, przemówił ponownie:
- Potrzebny mi jesteś, ponieważ chcę wziąć udział w Poszukiwaniu.
- Nie mamy szans z Czarnym Panem - stwierdził ze zrezygnowaniem James, kręcąc łbem.
- Ależ mamy! Co to za zrezygnowanie? Przypominam ci, że jesteś mi coś winien - zaczął ostrzegawczym tonem Koriakin.
- Dobrze już dobrze! Ale co będę z tego miał?
- Czy zawsze musisz dostrzegać w działaniach swoją korzyść? Lepiej osiodłaj swego konia i ruszamy.
- Już? Tak szybko?
- Oczywiście. Mam w torbie wszystko, co będzie nam potrzebne.
Widać było, że James wcale nie był przekonany kiedy wychodzili z izby.
Zeszli po skrzypiących schodach i wyszli z baru. Rozległ się głos
narratora:
- Wyruszyli w ciemną noc mijając lasy, góry i pola... aż w końcu, w
drugim tygodniu Poszukiwań, znaleźli się przed jaskinią, którą mieli
znaleźć...
Koriakin i James szli po ścieżce. Rumaki stały przy pobliskiej rzece.
Kiedy wilki zbliżyły się do jaskini, wnet dał się słyszeć cichy chrzęst i
stanęła przed nimi wadera w ciężkiej, metalowej zbroi. Szczerzyła kły i
kuliła uszy. Ostrzegawczo podniosła ogon. A potem warknęła:
- Kim jesteście?
- Poszukiwaczami - mruknął James.
- Smoczego Oka?
- Tak, a czego by innego? - powiedział zniecierpliwionym tonem Koriakin. - Wpuścisz nas?
- Oczywiście. Ale musicie znać zasadę. Jeśli wchodzisz aby zabrać coś
dla własnej korzyści, złodzieju, strzeż się - wyrecytowała.
A potem rozpłynęła się w powietrzu. James zagrodził drogę Koriakinowi.
- Co ty wyrabiasz? - spytał tamten.
- Jeśli mamy tam zginąć, chcę w końcu zobaczyć jak wyglądasz.
To mówiąc basior zbliżył łapę do krawędzi kaptura Koriakina. Złapał go,
pociągnął i... ujrzał lodowate oczy, białe uszy i brwi oraz czarny łeb.
Patrzył na waderę.
- To... to ty jesteś kobietą!? - wykrzyknął James. A potem dodał: - Wow...
Publiczność wydała z siebie zduszony okrzyk. Wadera przewróciła oczami i powiedziała:
- Amator... idziemy, głąbie - wraz z zdemaskowaniem, powrócił jej
normalny głos; słodki, perlisty i delikatny, choć ton był dość ostry.
- Czekaj, jak masz naprawdę na imię?
- Rose. A teraz się zamknij.
Weszli do jaskini. Natychmiast zapaliły się pochodnie, oświetlając drogę do jej wnętrza.
- A właściwie... to po co zabieramy Smocze Oko? - zagadnął James.
- My go nie zabierzemy - odrzekła spokojnie. - My je zniszczymy.
- Co!?
- Zamknij się!
Publiczność zachichotała. Weszli do wysoko sklepionej komnaty. Po
środku stał wysoki, złoty tron wysadzany drogimi kamieniami. Siedział w
nim barman z Baru Starego Goblina. W łapie trzymał Smocze Oko.
- Co ty tu robisz? - krzyknęła Rose.
- Jak to co? Jestem Czarnym Panem! - odparł z dumą.
Machnął wolną łapą, a fartuch na jego ciele zamienił się w długą,
czarną pelerynę. Jego oczy zaświeciły złowieszczo, gdy przemówił:
- Szedłem za wami, aby odnaleźć tą jaskinię. Wszedłem tu pierwszy. Była
tutaj dawna właścicielka Smoczego Oka - wskazał na martwą waderę leżącą
pod ścianą. - Teraz jest moje i dzięki niemu, zawładnę całym światem!
Zaśmiał się szyderczo. Nagle jego śmiech zamarł, choć nadal obijał się o
ściany jaskini. Rose i James spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Stała
przed nim Strażniczka Jaskini, ta co ostrzegła ich przed wejściem.
Koniec jej ostrej włóczni tkwił w ciele Czarnego Pana. A potem
powiedziała:
- Ostrzegałam. Złodzieju, strzeż się.
Wyjęła mu ostrożnie Smocze Oko z martwej łapy i podała Rose i Jamesowi. Kiwnęła głową i rzekła:
- Wiesz co trzeba zrobić.
Ponownie rozpłynęła się w powietrzu. Rose złapała Smocze Oko w łapę i
rzuciła nim z całej siły o ścianę jaskini. Rozbiło się o nią, wyleciała z
niego wielokolorowa, gęsta mgła, rozległ się huk i po chwili mgła
opadła. Na scenie stali wszyscy aktorzy.
*znów narracja pierwszoosobowa*
Stałam na scenie wraz z innymi aktorami. Liam wystąpił naprzód i powiedział:
- Udział wzięli: Amfitryta jako Koriakin i Rose.
Wystąpiłam naprzód, ukłoniłam się i wróciłam do szeregu. Rozległy się oklaski.
- Vincent jako James.
Szary basior stojący obok mnie wystąpił, złożył ukłon i wrócił. Znowu oklaski.
- Liam jako narrator.
Sam się ukłonił. Kolejny aplauz.
- Jasper jako barman z Baru Starego Goblina i Czarny Pan.
Jasper wystąpił, ukłonił się i wrócił. Znowu rozległy się oklaski.
- Annabell jako Strażniczka Jaskini.
Kolejny ukłon, kolejne oklaski.
- Oraz Ashita jako właścicielka Smoczego Oka.
Ashita wystąpiła, ukłoniła się, wróciła i ponownie rozbrzmiał aplauz.
Następnie ukłoniliśmy się wszyscy razem, rozległy się ogłuszające
oklaski, kilka wilków z publiczności wstało i gwizdnęło. A potem opadła
kurtyna i spektakl dobiegł końca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz