środa, 5 sierpnia 2015

Od Amfitryty CD Vincent

Było wspaniale. Wiatr rozwiewał nam sierść, kiedy patrzyliśmy na szeroką połać lasu przed nami i na ogromną polanę tuż za nim. Po chwili odezwał się Vincent:
- Lubisz tu siedzieć?
- Czy lubię? Ja to kocham - spojrzałam na niego radośnie. - Vincent, jesteś moim przyjacielem?
Basior niepewnie pokiwał głową.
- To dobrze - ciągnęłam. - Bo tylko przyjacielowi zdradzę co czuję, kiedy stoję w na szczycie drzewa - wzięłam głęboki oddech i słowa ze mnie wypłynęły. - Ten szum wiatru w sierści, zabawne uczucie, gdy próbujesz złapać mocniejszy powiew... zapach lasu, oraz bliskość natury. Tylko na szczytach drzew czuję się naprawdę wolna. Wolność to jednak czasem wielki błąd. Ale ja to kocham. Uwielbiam siedzieć w koronach drzew, sama, wtedy nikt nie może nic ode mnie oczekiwać, bo tylko w tym królestwie jestem sobą... ale, większość czasu spędzam na ziemi. Dlatego jestem taka oschła. I wredna - dodałam z goryczą, spoglądając w dół.
- Wcale taka nie jesteś. Ja znam cię inną - odparł Vincent, który do tej pory uważnie mi się przysłuchiwał.
- Dzięki, ale - westchnęłam - to nie wiele zmienia, że jeden wilk na milion wie, jaka jestem naprawdę.
- Czuję się wyjątkowy - rzekł, patrząc w dół i głośno przełykając ślinę.
Spojrzałam na niego z ukosa. Przylgnął płasko do gałęzi, trzymając się jej kurczowo pazurami.
- Wyluzuj - powiedziałam do niego. - W razie jakby co, to umiesz lewitować, a jeśli to zawiedzie, to złapią Cię moje pnącza. Rozluźnij uścisk, bo drzewa też odczuwają ból Twoich pazurów. Ale serio, wrzuć na luz, bo naprawdę spadniesz. Będzie dobrze.
Basior zerknął na mnie i poluzował uścisk. Stanął teraz zupełnie wyprostowany, tak jak ja i wpatrzył się w horyzont. Słońce za nami powoli zachodziło, nadając terenom trochę tajemniczości. Zobaczyłam nasze wysokie cienie na tle innych drzew lasu.
- Wygląda świetnie, co? - spytałam, podchodząc coraz bliżej końca gałęzi. - A wiesz, co jest jeszcze lepsze? - spojrzałam na niego chytrze. - Spadanie!
I to mówiąc skoczyłam z końca gałęzi ku twardej ziemi. Pęd wiatru wyciskał łzy z moich oczu, ale po chwili spod ziemi wyskoczyły dwa grube pnącza. Jedno złapało mnie i postawiło bezpiecznie na ziemi, a drugie pięło się coraz wyżej. Kiedy znalazło się na wysokości drzewa, z którego dopiero co skoczyłam, usłyszałam zaprzeczający krzyk Vincenta, a potem zobaczyłam jak pnącze popycha go i Vincent również spada. Po chwili jednak pnącze złapało go łagodnie i postawiło na ziemi obok mnie. Uśmiechnęłam się na widok jego rozczochranej sierści.
- Fajnie? - spytałam, a na moim pyszczku zawitał chytry uśmieszek.
- Super - odparł, łapiąc głęboki oddech.
- To może wracamy do jaskiń, co? Robi się ciemno.
- Boisz się ciemności?
- Nie - oburzyłam się.
- Dobra, dobra.
Ruszyliśmy wolno po ściółce leśnej. Po piętnastu minutach stałam przed swoją jaskinią. Uśmiechnęłam się do Vincenta i powiedziałam:
- Dzięki, Vin. Dzięki za wszystko.
- Ależ nie ma za co - odparł z uśmiechem i puścił do mnie oko.
Odwróciłam się do jaskini i weszłam do środka, aby rozpalić ogień i przekąsić coś z zapasów.
<Vin?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT