poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Od Amfitryty CD Vincent:

Oczy mi się zwęziły. Upór basiora był nie do wytrzymania. Machnęłam ostrzegawczo ogonem, ale Vincent nadal wisiał w powietrzu przede mną. W końcu wypuściłam powietrze ze zrezygnowaniem i podałam mu łapę. Złapał ją i pociągnął mnie do góry. Kiedy doleciał na wysokość chmur, wciąż trzymając mnie za łapę, skierował się nad Jushiri. I musiałam przyznać, że miał rację. Polana wyglądała wspaniale, magicznie; skąpana w blasku słońca, otoczona wysokimi, ciemnymi drzewami. Wiał lekki wiatr, a wilki na polanie nie zdawały sobie sprawy z naszej obecności gdzieś wysoko ponad nimi. Wydałam z siebie zduszony okrzyk zachwytu. Vincent spojrzał na mnie z ukosa, więc szybko przybrałam obojętną minę. Po kilku minutach wylądowaliśmy gładko na miękkiej, zielonej trawie na Jushiri. Vincent puścił moją łapę i spytał:
- Podobało się?
- Było... eee... - odchrząknęłam. - Było spoko. Mogę już iść?
Nie czekając na odpowiedź na to chłodne pytanie, odwróciłam się i zrobiłam kilka kroków. A potem odwróciłam łeb w stronę basiora, otworzyłam pyszczek i powiedziałam dość cicho:
- Dzięki.
A potem truchtem wbiegłam pomiędzy drzewa. Z ulgą powitałam cień drzew oraz chłód lasu. Po chwili w mojej głowie rozbrzmiał głos drzew: "I co? Nie zabiłaś go?".
- Wyobraź sobie, że nie - odparłam.
"Ach, to ciekawy wyjątek. Jak on ma w ogóle na imię? Vincent, prawda? A czy ty przypadkiem nie spotkałaś go kiedyś?".
- Chyba ci się pomyliło - mruknęłam.
"Hmm... mało prawdopodobne... a może... właśnie, czemu go nie zabiłaś?".
- Skończyłam z tym, okej? A teraz łaskawie się zamknij.
- Znowu gadasz z drzewami? - usłyszałam rozbawiony głos za plecami.
Odwróciłam się. Zajęłam się rozmową z drzewem tak, że nie zauważyłam jak podszedł do mnie Vincent. Zdziwiłam się co on tu robi, ale z drugiej strony poczułam jakąś nikłą chęć zaproponowania mu spaceru. Odpędziłam się od tego. Spojrzałam na niego trochę chłodno. Fakt, że był już na trzecim etapie - znajomości - zadziwiał mnie nadal. Nie uśmiechnęłam się jednak do niego. Po prostu na niego patrzyłam. A on patrzył na mnie. A potem kiwnęłam głową w odpowiedzi na jego wcześniejsze pytanie. Odwróciłam się od niego (po raz kolejny) i ruszyłam wolnym krokiem przed siebie. Vincent szedł za mną, słyszałam jego kroki. Zatrzymałam się gwałtownie, a basior prawie na mnie wpadł.
- Co jest? - spytał, stając obok mnie i patrząc przed siebie, tak, jak ja.
- Cicho! - syknęłam, wpatrując się w ciemność przed sobą.
Coś się tam poruszało. Z krzaków wypełzł olbrzymi wąż. Wysunął język przed siebie, zmierzył nas spojrzeniem i uniósł przednią część ciała w górę.













 Kobra wyglądała imponująco, jej brązowe łuski połyskiwały w plamach słońca. A potem kobra rozchyliła "kołnierz", zasyczała przeraźliwie, pokazała zęby jadowe i zaczęła się kiwać na boki. Patrzyłam na nią z uśmiechem.
- Czemu się uśmiechasz? - spytał Vincent.
- Bo ona jest piękna - warknęłam, przestając się uśmiechać. - Nie zabijemy jej. Obejdziemy.
Ruszyliśmy łukiem obok węża, który odwracał się w naszą stronę. A kiedy odeszliśmy na tyle, że nie było słychać jej wściekłego syczenia, Vincent powiedział:
- Wiesz, że lepiej ci z uśmiechem?
Spojrzałam na niego z ukosa. Podniosłam dumnie łeb i... uśmiechnęłam się do niego szeroko. Teraz zrozumiałam, że Vincent znajduje się u mnie już na etapie koleżeństwa.
<Vin? ^^>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT