Nigdy nie śpiewałem w towarzystwie innych wilków. Zawsze uciekałem
gdzieś, gdzie będę mógł w spokoju oddać się ulubionym kawałkom. Jakoś
nie miałem śmiałości do muzykowania w chociażby duecie. Nie wiem czemu,
może nieco bałem się kompromitacji, albo tego, że moja ulubiona muzyka
nie spodoba się otoczeniu? Tak czy siak, siedziałem sam na polanie w
głębi lasu, tworząc podkład do piosenki, którą bardzo cenię. Jako, że
mój głos zbytnio do niej nie pasował, postanowiłem zająć się melodią, a
oczyma wyobraźni tworzyłem postać, która stała gdzieś z boku i
wyśpiewywała słowa pieśni. Aż w pewnym momencie rzeczywiście usłyszałem
czyjś głos. Z początku myślałem, iż za bardzo dałem wiarę swoim
wyobrażeniom, jednak śpiew nasilił się na tyle, bym nie brał go za omamy
słuchowe. Przerwałem koncert, a wraz ze mną umilkł głos. Zwróciłem łeb w
stronę krzewów, pewien tego, że właśnie stamtąd dobiegał. Nie myliłem
się. Chwilę potem z zarośli wyszła wilczyca głowa, by w końcu pokazać mi
się w pełnej okazałości.
-Em… cześć – głos przybyszki zdradzał niepewność. – Wybacz, że… no wiesz… że Ci przerwałam.
Była to wadera. Nie wyróżniała się wzrostem czy też specjalnie
wymodelowaną sylwetką. Biała sierść gęściej pokrywająca szyję i łebek.
Jednakże oczy nieznajomej nie zaliczyły jej do statusu „zwyczajnej”.
Bowiem tęczówki wilczycy miały różnie odcienie błękitu-prawe
jasnoniebieski, lewe ciemnoniebieskie. Niby niewielki kontrast, lecz
jakże widoczny. Oprócz tego dostrzegłem nietypowy znak obok lewego
ślepia wadery, przez drugie natomiast przebiegała szrama. Zacząłem się
zastanawiać się z nią działo wcześniej. Ktoś ją zaatakował? A może sama
odznaczała się agresją? Jednak nieśmiałość, jaką teraz mogłem wyczuć od
wadery zaprzeczała tej myśli.
-Hej? – mruknęła niepewnie.
Zamrugałem oczami, odpędzając rozmyślenia i skupiając się w pełni na
waderze. Mój brak odpowiedzi mógł ją nieco speszyć, zatem szybko
uśmiechnąłem się łagodnie, na znak, iż wszystko dobrze.
-Um… cześć. – odparłem w końcu. – Nic się nie stało, naprawdę. W sumie
to… w sumie to… w sumie to nic się nie stało… czekaj, język mi się
plącze. – bąknąłem nieco zawstydzony. Umilkłem na sekundkę, by zaraz
odzyskać pewność. – Trochę się speszyłem, bo nigdy nie muzykowałem przy
innych.
-Wychodzi ci to bardzo ładnie. – stwierdziła.
-A tobie nieźle wychodzi śpiew. – odparłem. – Jestem Vincent, miło mi.
Zbliżyłem się do wadery, wyciągając ku niej łapę w geście powitania.
-Mavis. – nieco niepewnie uścisnęła moją łapę. – To… tak sam tu siedzisz?
-No teraz już mam towarzystwo. – uśmiechnąłem się. – Ale tak, siedziałem tutaj sam. Jak mówiłem, muzykowałem sobie.
-W samotności, - bardziej stwierdziła niż zapytała.
-Tak, wolę śpiewać bez zbędnych gapiów. – wyznałem. – Ale już starczy o
mnie, może lepiej zapytam, co tu tutaj robisz? – zadbałem o to by mój
głos prezentował nienachlaną ciekawość, a nie zniecierpliwione żądanie
odpowiedzi. – Teraz znajdujesz się na terenie Watahy Porannych Gwiazd.
Nie wiem, należysz już do naszej sfory, a ja nie miałem okazji cię
jeszcze poznać, czy może trafiłaś tu przypadkiem?
<<Mavis? Chętna kontynuować? ;3>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz