piątek, 21 sierpnia 2015

Od Vincenta do Mavis

Nigdy nie śpiewałem w towarzystwie innych wilków. Zawsze uciekałem gdzieś, gdzie będę mógł w spokoju oddać się ulubionym kawałkom. Jakoś nie miałem śmiałości do muzykowania w chociażby duecie. Nie wiem czemu, może nieco bałem się kompromitacji, albo tego, że moja ulubiona muzyka nie spodoba się otoczeniu? Tak czy siak, siedziałem sam na polanie w głębi lasu, tworząc podkład do piosenki, którą bardzo cenię. Jako, że mój głos zbytnio do niej nie pasował, postanowiłem zająć się melodią, a oczyma wyobraźni tworzyłem postać, która stała gdzieś z boku i wyśpiewywała słowa pieśni. Aż w pewnym momencie rzeczywiście usłyszałem czyjś głos. Z początku myślałem, iż za bardzo dałem wiarę swoim wyobrażeniom, jednak śpiew nasilił się na tyle, bym nie brał go za omamy słuchowe. Przerwałem koncert, a wraz ze mną umilkł głos. Zwróciłem łeb w stronę krzewów, pewien tego, że właśnie stamtąd dobiegał. Nie myliłem się. Chwilę potem z zarośli wyszła wilczyca głowa, by w końcu pokazać mi się w pełnej okazałości.
-Em… cześć – głos przybyszki zdradzał niepewność. – Wybacz, że… no wiesz… że Ci przerwałam.
Była to wadera. Nie wyróżniała się wzrostem czy też specjalnie wymodelowaną sylwetką. Biała sierść gęściej pokrywająca szyję i łebek. Jednakże oczy nieznajomej nie zaliczyły jej do statusu „zwyczajnej”. Bowiem tęczówki wilczycy miały różnie odcienie błękitu-prawe jasnoniebieski, lewe ciemnoniebieskie. Niby niewielki kontrast, lecz jakże widoczny. Oprócz tego dostrzegłem nietypowy znak obok lewego ślepia wadery, przez drugie natomiast przebiegała szrama. Zacząłem się zastanawiać się z nią działo wcześniej. Ktoś ją zaatakował? A może sama odznaczała się agresją? Jednak nieśmiałość, jaką teraz mogłem wyczuć od wadery zaprzeczała tej myśli.
-Hej? – mruknęła niepewnie.
Zamrugałem oczami, odpędzając rozmyślenia i skupiając się w pełni na waderze. Mój brak odpowiedzi mógł ją nieco speszyć, zatem szybko uśmiechnąłem się łagodnie, na znak, iż wszystko dobrze.
-Um… cześć. – odparłem w końcu. – Nic się nie stało, naprawdę. W sumie to… w sumie to… w sumie to nic się nie stało… czekaj, język mi się plącze. – bąknąłem nieco zawstydzony. Umilkłem na sekundkę, by zaraz odzyskać pewność. – Trochę się speszyłem, bo nigdy nie muzykowałem przy innych.
-Wychodzi ci to bardzo ładnie. – stwierdziła.
-A tobie nieźle wychodzi śpiew. – odparłem. – Jestem Vincent, miło mi.
Zbliżyłem się do wadery, wyciągając ku niej łapę w geście powitania.
-Mavis. – nieco niepewnie uścisnęła moją łapę. – To… tak sam tu siedzisz?
-No teraz już mam towarzystwo. – uśmiechnąłem się. – Ale tak, siedziałem tutaj sam. Jak mówiłem, muzykowałem sobie.
-W samotności, - bardziej stwierdziła niż zapytała.
-Tak, wolę śpiewać bez zbędnych gapiów. – wyznałem. – Ale już starczy o mnie, może lepiej zapytam, co tu tutaj robisz? – zadbałem o to by mój głos prezentował nienachlaną ciekawość, a nie zniecierpliwione żądanie odpowiedzi. – Teraz znajdujesz się na terenie Watahy Porannych Gwiazd. Nie wiem, należysz już do naszej sfory, a ja nie miałem okazji cię jeszcze poznać, czy może trafiłaś tu przypadkiem?
<<Mavis? Chętna kontynuować? ;3>>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT