* Z punktu widzenia Towarzysza *
Czerwonowłosa kobieta kurczowo ściskała w morderczym biegu małą
paczuszkę. Mimo wielu potknęć, zawsze wstawała i nie zwalniała kroku,
mimo mrozu i wielu poważnych ran, z których od dawna sączyła się krew. W
żaden sposób nie mogłem jej pomóc. Wszystko, co w tej chwili mogłem co
najwyżej zrobić, to patrzeć ze smutkiem w oczach i wzdychać ciężko.
Próbowałem zobojętnieć. Próbowałem zapomnieć. Próbowałem udawać, że mnie
to nie rusza. Ale nie mogłem. Los czerwonowłosej ściskał mnie za serce.
Nie miałem zielonego pojęcia, co jest w tej paczusce. Czułem od tej
dziewczyny determinację. Miałem dobitne wrażenie, że była ona gotowa
oddać nie tylko swoje życie, aby tylko dostarczyć tę małą, na pierwszy
rzut oka, nieistotne zawiniątko. Miałem jednak inną misję do wykonania i
musiała być ona spełniona. Znaleźć młodego wilka o wdzięcznym, a
zarazem dziwnym imieniu - Meliendore. Była to wola mojej dawnej Pani.
Jestem gotów oddać moją duszę za tego nieznajomego szczeniaka, a nawet i
poświęcić wiele innych. Teraz jednak podążałem szlakiem wytrwałej
kobiety o niesamowitych oczach. Mimo mojej szybkości, ledwo byłem w
stanie za nią nadążyć. Dlaczego za nią podążam? Czyżbym już zdradził
swoją Panią?! Prychnąłem.
,,Nigdy w życiu!" - przysiągnąłem sobie w duchu.
Czemu więc nie zbaczam ze ścieżki? Dlaczego ona tak mocno trzyma ten pakunek, jakby tonęła, a to była ostatnia deska ratunku???
Miałem przeczucie. Nie wiem, może to mój wrodzony instynkt, a może tak
naprawdę się mylę. Musiałem jednak iść za czerwonowłosą kobietą.
Zostawiała ona niezbyt głębokie ślady na puchowym śniegu. Nagle,
nieznajoma zatrzymała się. Rozejrzała się dookoła, wypatrując
nieistniejącego w chwili obecnej wroga. Stanęła przed wielkim domostwem.
Wziązała się z nim pewna legenda. Podobno, kiedyś ten wielki dom,
niemalże pałac, nadeżał do bogatych i wpływowych ludzi. Mieli oni dziwne
zamiłowanie do wilków. Przygarneli nawet jednego. To był ich
największy, a zarazem ostatni błąd w ich krótkim życiu. Pewnej burzowej
nocy, basior zagryzł swoich właścicieli, kiedy byli w krainie Morfeusza.
Samiec przejął tąmże posesje i założył na jej terenie watahę. A
przynajmniej tak słyszałem...
Czerwonowłosa ostrożnie położyła małą paczuszkę w śniegu i zadzwoniła
dzwonkiem do rezydencji, po czym szybko się oddaliła. Zawiniętko zaczęło
się powoli poruzać. Zza drzwi wyszedł ogromny basior o zimnym
spojrzeniu. Wziął paczuszkę do środka.
Okazało się, że w jej środku bezpiecznie spoczywał malec, o
nieskazitelnie białej sierści. Obok niego leżała karteczka z krótką
informacją : Meliendore.
Od tego czasu długo czekałem na stosowną okazję, w której mógłbym zabrać szczeniaka od jego opiekuna.
Dokładnie obserwowałem poczynania mojego niedoszłego Pana. Jakby o tym
pomyśleć, to prawie razem dorastaliśmy. Prawie. Pewnego dnia, jeden z
licznych przyrodnich braci zmarł na arenie. Ojciec nieźle się
zdenerwował i zaostrzył trening reszcie szczeniaków. Pod koniec dnia
wszyscy byli wykończeni, nawet jego przybrany tata. Mello zauważył w tym
szanse.
Po zmroku, gdy już wszyscy sądzili, że reszta śpi, Mell, najciszej jak
umiał, ( a umiał ) opuścił rezydencje. Biegł przed siebie, ile sił w
nogach.
,, OK, to moja szansa " - pomyślałem.
Zanim zdążyłem podbiec i zagadać do pędzącego zwierzaka, inny wilk był ode mnie minimalnie szybszy.
Prychnąłem zirytowany. Jednakże, położyłem się, i z cierpliwością
obserwowałem dalszy ciąg wydarzeń. Malec z dystansem traktował obcego
wilka. Minęło trochę czasu, aż w końcu Mello zdobył się na dołączenie do
obcej watahy.
Oh, nie!
W takim stadzie istniało wiele niebezpieczeństw. Nie mogłem pozwolić,
aby mój podopieczny zbytnio się narażał. Nie, on nie może być w tej
watasze. A przynajmniej nie sam.
Uśmiechnąłem się szelmowsko, po czym zniknąłem w gąszczu.
PUNKT WIDZENIA MELLO ________xd________________
Niepewnie człapałem nogami za Sebastianem. Ciekawi mnie, jaka będzie ta
wataha. Na propozycje basiora niepewnie, ale ochoczo się zgodziłem.
Z dalszych rozmyślań wyrwał mnie pewien... ktoś.
Zjawił się ni z tąd, ni z owąd przed nosem basiora.
- Yo. - przywitał się nieznajomy - Wybacz, ale masz mojego Pana. Muszę go od Ciebie zabrać.
Zanim Sebastian zdążył zaprotestować, pomyśleć, czy chociażby mrugnąć,
nieznajomy mnie popchnął na tyle silnie, że odleciałem, zawinął ogonem i
uciekł, ile sił w nogach głośno się przy tym śmiejąc.
- Nie wierzę... W końcu Cię mam! - uśmiechnął się do mnie czule.
Ten jego uśmiech zdawał mi się być szczery. Brzmienie jego głosu, jak i
śmiechu, bardzo mi się spodobało. Mój porywacz miał kruczoczarne futro, a
jego pysk przykrywała maska zrobiona z kości. Był smukły i miał dosyć
wydłużony kształt; wydawał się być stworzony do uników. Sebastian dosyć
szybko zostawał w tyle. O ile mnie wogóle chciał dogonić.
- Jestem Leorion. A ty? - przedstawił się szybko mój porywacz.
- Meliendore - wydukałem. - Szybki jesteś.
- Dziękuję. Miło to od Ciebie słyszeć.
- Ale założe się, że jestem szybszy - oznajmiłem pewnie.
- Jeśli tak myślisz, tak też jest - odparł posłużnie Leo.
- Ech... Wyluzuj trochę. Nie mógłbyś się ze mną pościgać? - westchnąłem.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.
Nie wiem, dlaczego, ale przy tym nieznajomym nie czułem strachu. Czułem,
że z nim jestem bezpieczny. Poza tym, zdawał się być moim rówieśnikiem.
Nie był więc tak straszny, jak Sebastian.
< Sebastian?? xd >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz