poniedziałek, 16 listopada 2015

Od Mavis do Ezohiko

Zwykle moje polowania kończą się sukcesem po kilku minutach gonitwy. Ale dlaczego akurat dzisiaj musiała mi się trafić najszybsza sarna świata? Biegłam za nią już dziesięć minut, bezskutecznie próbując ją zaatakować. Straszyłam ją głośnym ujadaniem albo szybkim zaciskaniem szczęk. Nic z tego. Sarna miała te groźby w głębokim poważaniu, jeśli można tak powiedzieć. Po kolejnych trzech minutach dostałam lekkiej zadyszki, brałam coraz głębsze oddechy i coraz bardziej zwalniałam kroku. Wypadłam na polanę. Byłam już zmęczona. W końcu przeszłam do truchta, rzuciłam jakieś głośne przekleństwo i zatrzymałam się, aby patrzeć, jak moja niedoszła ofiara umyka mi sprzed nosa. Ze złością rozkopałam ziemię, mruknęłam coś do siebie i zawróciłam do lasu. Kiedy znalazłam się w cieniu drzew, od razu poczułam się lepiej. Rozejrzałam się; nikogo nie było. Postanowiłam znaleźć jakąś przekąskę. Miałam nadzieję, że znajdę jakąś zagubioną wiewiórkę... I nagle do moich uszu dobiegł cichy, głuchy dźwięk. Brzmiało jak... uderzanie o pień drzewa. Zaśmiałam się w duszy; po co uderzać drzewo? Ruszyłam w kierunku źródła tego niecodziennego dźwięku, usiłując go nie zagłuszyć. Stanęłam w kępie jakiś krzaków i próbowałam dostrzec wykonawcę. Po chwili w moje ślepia rzuciła się czyjaś sylwetka. Basiora. Jasna sierść, ciemne plamy i pomarańczowe słuchawki na szyi zmyliły mnie co do jego tożsamości. Nikt z watahy tak nie wygląda. Ale bardziej niż wygląd, zdziwiło mnie zachowanie samca. Uderzał czołem o pień drzewa, przed którym siedział ze zgarbionymi plecami. Odbywało się to w jakimś ustalonym, wolnym rytmie, albowiem głuchy dźwięk wydobywał się z pnia co kilka chwil. Wzięłam głęboki oddech, zamknęłam oczy i cofnęłam się kilka kroków. A potem wystrzeliłam przed siebie jak strzała wypuszczona z łuku. Wypadłam z krzaków, usłyszałam głośny krzyk pełen pretensji, zrobiłam dwa przewroty w przód i usiadłam na ziemi, plecami do basiora. Takie entuzjastyczne powitanie w moim własnym, zakręconym stylu. Usłyszałam kroki na ściółce i zaraz potem, tuż przy moim uchu rozległ się niezadowolony głos basiora:
- Co to miało znaczyć?
 Odwróciłam się w jego stronę i spojrzałam nań przyjaźnie. 
- Wybacz, goniłam wiewiórkę - na myśl o wspomnianym zwierzęciu zaburczało mi w brzuchu, ale zmusiłam się do uśmiechu. - Nie wiedziałam, że ktoś tu będzie. 
 Widocznie uwierzył, ponieważ odetchnął. Teraz zobaczyłam jego niebieskie oczy i chustkę zawiązaną na szyi. To na pewno nie jest członek watahy. Przechyliłam łeb i spytałam:
- Jak masz na imię?
- Ezohiko - oznajmił przyjaznym głosem. 
 Usiadł przede mną wyprostowany, uśmiechnięty, ale jakiś taki... dziwny. Ta nagła zmiana w jego zachowaniu nie mogła być żadnym przypadkiem. To musiało mieć jakieś ukryte dno. Ale na razie to sobie odpuszczę, pomyślałam, muszę go poznać. 
- A ja Mavis, miło mi - wyciągnęłam w jego kierunku łapę, którą uścisnął. - Powiedz... - obrzuciłam go długim, badawczym spojrzeniem. - Należysz do tutejszej Watahy Porannych Gwiazd i jeszcze się nie spotkaliśmy, czy też do niej nie należysz? Wiesz, przyda mi się ta informacja, żebym wiedziała, czy traktować Cię jak wroga, czy jak przyjaciela. 
- A co jeśli powiem, że nie należę, ale chcę należeć? - zapytał z rozbawieniem. 
- To ja powiem... uwaga... - odchrząknęłam. - Idziemy do Alfy, żebyś mógł dołączyć!
 Chwyciłam go z entuzjazmem za łapę i pociągnęłam za sobą, w stronę jaskini Ashity i Zuko. Miałam wrażenie, że przez chwilę Ezohiko mi się opierał, ale zaraz potem ruszył za mną sprężystym krokiem. Dziwne...
<Ezohiko? Witamy w watasze ^^>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT