Leżałem wygodnie usadowiony pod drzewem, nikt ani nic mi nie
przeszkadzało. Mógłbym tak leżeć przez cały czas, mam w końcu ŚWIĘTY
SPOKÓJ! Najbardziej to nie chciałbym się stąd ruszać ani na krok, ale to
jest w pewnym sensie niemożliwe. A szkoda. Nic nie musiałbym robić
przez większość dnia, pewna część osób, z którymi się przyjaźniłem
mówiła na mnie per "leniuch". W sumie mieli rację, ale co tu dalej
mówić... No po prostu mieli rację, nie da się temu zaprzeczyć, nawet
jeśli bardzo bym chciał.
Wstałem w końcu, bo jakże długo można tak leżeć? Wiem, powyżej pisałem co innego, ale... nie ważne.
Ruszyłem w stronę lasu wolnym krokiem. Nie ma co się śpieszyć, i tak nie
mam co robić. Błądzę po świecie nie wiedząc co ze sobą zrobić,
większość swojego czasu poświęcam na przetrwanie. Polowanie, ucieczka i
reszta tych wielce pasjonujących czynności, które robię codziennie. Ta
rutyna stała się częścią mojego życia. Musze w końcu coś z tym zdziałać,
bo nic sensownego w moim życiu nie zrobię.
Po kilku chwilach już wkraczałem na teren ogromnego lasu. Według mnie to
dżungla, ale poprawnie rzecz ujmując to jest las. No więc, wszedłem do
tej dżungli, znaczy się do tego lasu. No i... No i nic. Moje życie jest
najzwyczajniej w świecie nudne. Nic nigdy nie może się dziać ciekawego.
Najchętniej poznałbym kogoś, bo samemu to tak... nijak.
Czasem towarzystwo jest potrzebne, byle by tylko nie zwariować.
W pewnym momencie usłyszałem szmery, jakieś 20 metrów ode mnie.
Nastawiłem uszy i zacząłem nasłuchiwać, ustawiłem się w pozycji gotowej
do ataki, jak to ja, i czekałem... czekałem... i się nie doczekałem, nic
się nie działo, więc postanowiłem sprawdzić co, lub kto tam jest.
Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale olać to przysłowie, to
silniejsze ode mnie.
W chwili gdy zacząłem podchodzić do miejsca, skąd słychać było szmer,
poczułem padlinę. Ktoś robi sobie ucztę beze mnie? Nie ładnie tak, mnie
się na każdy posiłek zaprasza.
Podszedłem tam jak najciszej potrafiłem i uchyliłem gałąź od krzaka, a
zobaczyłem tam... waderę. Waderę jedzącą ogromnego jelenia, a na dodatek
nie podzieliła się...
Miała czarne futro, posturę podobną do lisa. Czuprynę (czy jak to można
inaczej nazwać) miała w różnych kolorach i ich odcieniach.
- Nie podzielisz się? - Spytałem wyszczerzając wszystkie moje kły, przez co na moim pysku pojawił się wielki banan uśmiechu.
Spojrzała na mnie ze zdziwieniem, ale w jej oczach dostrzegłam nutkę
strachu. Co ja pier***ę, oczy jak oczy, źrenice, tęczówki... nie każcie
mi tego wszystkiego wymieniać.
- Kazai - podałem łapę waderze. Ta po chwili niepewnie ją uścisnęła i odparła:
- Riki...
<Riki? Sorry, że takie nijakie, ale Yuko przy mnie siedzi i wytyka błędy :/>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz