Uciekać... to słowo przepełniło moje myśli. Nie trzeba było mi tego
powtarzać, bo w jednej sekundzie posłałem Klairney ponaglające
spojrzenie, a sam rzuciłem się biegiem przed siebie. Nie wiedziałem co
się stało z wilkiem, który przed chwilą mnie zaatakował, ale przyjąłem
wersję, że zginął. Chciałem w to wierzyć, ale czułem że to nie może się
tak łatwo skończyć. W ciągu kilkunastu sekund przebiegłem przez
pomieszczenie i rzuciłem się przez wyjście. Szybki rzut okiem
wystarczył, żeby zbadać okolicę. Byłem w czymś przypominającym kamienny
korytarz, wokół wiło się tysiące ścieżek i kamiennych przejść. To nie
mogła być zwykła jaskinia, z pewnością znajdowała się pod ziemią.
Obejrzałem się do tyłu i zobaczyłem Klairney. Była jeszcze w pierwszym
pomieszczeniu, więc poczekałem na nią popędzając ją łapą. W normalnej
sytuacji pewnie dawno pobiegłbym na zewnątrz, ale to miejsce
przypominało labirynt. Minęło kilka sekumd, a wadera już stała przy
mnie. Wskazałem łapą na jedną, losowo wybraną ścieżkę. Klairney
spojrzała na mnie z wyrzutem, że to ja postanowiłem dowodzić, ale
brakowało nam teraz czasu na kłótnię. Ruszyliśmy przed siebie skręcając w
jeden z korytarzy. Na szczęście nie okazał się on ślepą uliczką, więc
gdzieś z pewnością musiał prowadzić. Po dłuższej chwili jednak zmęczenie
zaczęło brać nad nami górę. Wadera dyszała ciężko starając się złapać
oddech, a jednocześnie się nie zatrzymać a ja czułem jakby serce miało
mi zaraz wyskoczyć z piersi. Posłałem Klairney porozumiewawcze
spojrzenie, a ona bez słów zrozumiała o co mi chodzi. Niemal w jednej
chwili zwolniliśmy bieg, a po chwili całkowicie się zatrzymaliśmy.
Oparłem się o kamienną ścianę, a moja towarzyszka przysiadła na ziemi.
Wydawała się być spokojna, jakby wogóle nie myślała o tej całej
sytuacji. Ze mną nie było tak dobrze, mimo że starałem się ukrywać
emocje można było dostrzec, że zaczynam wariować ze strachu. Jesteśmy
pod ziemią, nie wiadomo jak głęboko. Nie ma żadnych zwierząt ani źródeł,
więc jeśli zostaniemy tu dłużej możemy zginąć z głodu. Skały w każdej
chwili mogą spaść nam na głowy, nie mam pojęcia ile jeszcze mamy tlenu. W
dodatku goni nas jakiś psychopatyczny morderca, czy coś. Świetnie. W
chwili, gdy przypomniałem sobie o przeciwniku z którym niedawno
walczyliśmy poczułem dziwny niepokój. Jakoś nie wyglądał na martwego.
Mimo, że Klairney go poraziła... W tej chwili usłyszałem dziwny dźwięk.
Nadstawiłem uszu i domyśliłem się, że to odgłos stawianych łap. Moje
ciało przeszedł dreszcz, spojrzałem na Klairney.
- Musimy iść. Teraz. - powiedziałem, po czym podałem jej łapę
Nie musiałem nic więcej mówić, zrozumiała powagę sytuacji i rzuciła się
do biegu, ja zresztą też. Problem był taki, że spowalniało nas
zmęczenie. Nie odpoczęliśmy po porzednim biegu, a teraz, mimo że
staraliśmy się jak możemy biegliśmy niewiele szybciej niż przy
maszerowaniu. Na dodatek dźwięki było coraz bliżej. Wiedziałem, że nie
zdążymy uciec.
- Schowaj się. - powiedziałem do Klair, po czym sam się zatrzymałem
Stanąłem prosto i odwróciłem się wpatrując w ciemność. Wadera zniknęła
za zakrętem, zapewne ukryła się gdzieś za skałami. Nie miałem pojęcia co
właściwie robię, chcąc walczyć z tym basiorem zachowuje się jak idiota.
Ucieczka jednak niewiele by teraz dała, więc jeśli mam zginąć chcę mieć
pewność że przynajmniej próbowałem. Wziąłem głęboki oddech i czekałem
jeszcze może pół minuty zanim z cienia wyłonił się basior. Stanął prosto
i wyszczerzył zęby w dziwnym uśmiechu, jakby jednocześnie próbował
warczeć. Poczułem, jak adrenalina pulsuje w moich żyłach i po prostu...
rzuciłem się w wir walki. Z początku stanowiła ona jedynie uniki, bo nie
mogłem tak po prostu rzucić się na wilka większego odemnie z dwa razy. W
końcu jednak poczułem, że zbliża się odpowiednia chwila. Okrążyłem
basiora i skoczyłem na niego od tyłu. W momencie skoku magią
zmaterializowałem sobie w łapie zakrzywiony sztylet. Zanim zdążył
jakkolwiek zareagować poderżnąłem mu gardło. Jęknął cicho, chwytając
łapą ranę, po czym upadł na ziemię. Wykrwawiał się powoli, kiedy
odchodziłem jeszcze żył. Nie mógł się już jednak podnieść, za chwilę
będzie już po nim. Drżąc z nadmiaru emocji poszedłem przed siebie, a po
chwili odnalazłem Klairney. Rzuciłem się jej na szyję. Sam nie wiem
dlaczego to zrobiłem, ale czułem olbrzymią radość i ulgę. Wadera posłała
mi zdziwione spojrzenie, dlatego wróciłem nieco do rzeczywistości.
Odkszlnąłem lekko i wbiłem wzrok w dół, dokładnie w moje łapy opryskane
krwią. Potarłem je nieco.
- Zabiłem go. Już nam nie zagraża. - rzuciłem unikając jej wzroku
Słyszałem, jak wzdycha z uglą.
- Tyle że nadal jesteśmy tu uwięzieni. - dorzuciłem po chwili, już smutniejszym głosem
<Klairney?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz