niedziela, 15 listopada 2015

Od Rasuto Cd. Klairney

Uciekać... to słowo przepełniło moje myśli. Nie trzeba było mi tego powtarzać, bo w jednej sekundzie posłałem Klairney ponaglające spojrzenie, a sam rzuciłem się biegiem przed siebie. Nie wiedziałem co się stało z wilkiem, który przed chwilą mnie zaatakował, ale przyjąłem wersję, że zginął. Chciałem w to wierzyć, ale czułem że to nie może się tak łatwo skończyć. W ciągu kilkunastu sekund przebiegłem przez pomieszczenie i rzuciłem się przez wyjście. Szybki rzut okiem wystarczył, żeby zbadać okolicę. Byłem w czymś przypominającym kamienny korytarz, wokół wiło się tysiące ścieżek i kamiennych przejść. To nie mogła być zwykła jaskinia, z pewnością znajdowała się pod ziemią. Obejrzałem się do tyłu i zobaczyłem Klairney. Była jeszcze w pierwszym pomieszczeniu, więc poczekałem na nią popędzając ją łapą. W normalnej sytuacji pewnie dawno pobiegłbym na zewnątrz, ale to miejsce przypominało labirynt. Minęło kilka sekumd, a wadera już stała przy mnie. Wskazałem łapą na jedną, losowo wybraną ścieżkę. Klairney spojrzała na mnie z wyrzutem, że to ja postanowiłem dowodzić, ale brakowało nam teraz czasu na kłótnię. Ruszyliśmy przed siebie skręcając w jeden z korytarzy. Na szczęście nie okazał się on ślepą uliczką, więc gdzieś z pewnością musiał prowadzić. Po dłuższej chwili jednak zmęczenie zaczęło brać nad nami górę. Wadera dyszała ciężko starając się złapać oddech, a jednocześnie się nie zatrzymać a ja czułem jakby serce miało mi zaraz wyskoczyć z piersi. Posłałem Klairney porozumiewawcze spojrzenie, a ona bez słów zrozumiała o co mi chodzi. Niemal w jednej chwili zwolniliśmy bieg, a po chwili całkowicie się zatrzymaliśmy. Oparłem się o kamienną ścianę, a moja towarzyszka przysiadła na ziemi. Wydawała się być spokojna, jakby wogóle nie myślała o tej całej sytuacji. Ze mną nie było tak dobrze, mimo że starałem się ukrywać emocje można było dostrzec, że zaczynam wariować ze strachu. Jesteśmy pod ziemią, nie wiadomo jak głęboko. Nie ma żadnych zwierząt ani źródeł, więc jeśli zostaniemy tu dłużej możemy zginąć z głodu. Skały w każdej chwili mogą spaść nam na głowy, nie mam pojęcia ile jeszcze mamy tlenu. W dodatku goni nas jakiś psychopatyczny morderca, czy coś. Świetnie. W chwili, gdy przypomniałem sobie o przeciwniku z którym niedawno walczyliśmy poczułem dziwny niepokój. Jakoś nie wyglądał na martwego. Mimo, że Klairney go poraziła... W tej chwili usłyszałem dziwny dźwięk. Nadstawiłem uszu i domyśliłem się, że to odgłos stawianych łap. Moje ciało przeszedł dreszcz, spojrzałem na Klairney.
- Musimy iść. Teraz. - powiedziałem, po czym podałem jej łapę
Nie musiałem nic więcej mówić, zrozumiała powagę sytuacji i rzuciła się do biegu, ja zresztą też. Problem był taki, że spowalniało nas zmęczenie. Nie odpoczęliśmy po porzednim biegu, a teraz, mimo że staraliśmy się jak możemy biegliśmy niewiele szybciej niż przy maszerowaniu. Na dodatek dźwięki było coraz bliżej. Wiedziałem, że nie zdążymy uciec.
- Schowaj się. - powiedziałem do Klair, po czym sam się zatrzymałem
Stanąłem prosto i odwróciłem się wpatrując w ciemność. Wadera zniknęła za zakrętem, zapewne ukryła się gdzieś za skałami. Nie miałem pojęcia co właściwie robię, chcąc walczyć z tym basiorem zachowuje się jak idiota. Ucieczka jednak niewiele by teraz dała, więc jeśli mam zginąć chcę mieć pewność że przynajmniej próbowałem. Wziąłem głęboki oddech i czekałem jeszcze może pół minuty zanim z cienia wyłonił się basior. Stanął prosto i wyszczerzył zęby w dziwnym uśmiechu, jakby jednocześnie próbował warczeć. Poczułem, jak adrenalina pulsuje w moich żyłach i po prostu... rzuciłem się w wir walki. Z początku stanowiła ona jedynie uniki, bo nie mogłem tak po prostu rzucić się na wilka większego odemnie z dwa razy. W końcu jednak poczułem, że zbliża się odpowiednia chwila. Okrążyłem basiora i skoczyłem na niego od tyłu. W momencie skoku magią zmaterializowałem sobie w łapie zakrzywiony sztylet. Zanim zdążył jakkolwiek zareagować poderżnąłem mu gardło. Jęknął cicho, chwytając łapą ranę, po czym upadł na ziemię. Wykrwawiał się powoli, kiedy odchodziłem jeszcze żył. Nie mógł się już jednak podnieść, za chwilę będzie już po nim. Drżąc z nadmiaru emocji poszedłem przed siebie, a po chwili odnalazłem Klairney. Rzuciłem się jej na szyję. Sam nie wiem dlaczego to zrobiłem, ale czułem olbrzymią radość i ulgę. Wadera posłała mi zdziwione spojrzenie, dlatego wróciłem nieco do rzeczywistości. Odkszlnąłem lekko i wbiłem wzrok w dół, dokładnie w moje łapy opryskane krwią. Potarłem je nieco.
- Zabiłem go. Już nam nie zagraża. - rzuciłem unikając jej wzroku
Słyszałem, jak wzdycha z uglą.
- Tyle że nadal jesteśmy tu uwięzieni. - dorzuciłem po chwili, już smutniejszym głosem
<Klairney?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT