Wziąłem głębszy oddech.
-Co?! Ja tatą?!-Chwilę chodziłem w kółko- Nie nadaje się.....
-Nadajesz, nadajesz nie bój się wszystko będzie dobrze- Wadera znów się
we mnie wtuliła ale ja i tak byłem zdenerwowany i wiedziałem że nie
nadaje się na Ojca. Chwyciłem Alice za łapę i szedłem z nią do jaskini,
żeby się już nie denerwowała tą całą istniejącą sytuacją. Przez drogę
moje myśli męczyły właśnie te szczeniaki i Alice w ciąży. Ciekawe jak
radzili sobie basiory na moim miejscu szłysząc takie właśnie wesołe jak i
zarazem denerwujące wiadomości. Po drodze oswoiłem się z tym wszystkim,
będę musiał być tatą nie mogę się tego wyprzeć. Widocznie taki los mnie
czekał. Zanim doszliśmy do jaskini była już noc, odziwo było bardzo
ciemnio, a w jaskini tym bardziej. Weszliśmy do jaskini, Alice położyła
się jako pierwsza a ja tuż obok niej żeby w nocy nie było jej zimno.
Szybko zasnęliśmy a dla mnie sen był bardzo miły.
*Ranek*
Obudził mnie głośny śpiew ptaków tak jakby mnie nawoływały. Szybko
wstałem rozprostowałem się przy czym ziewając i wyciągając swój język,
pobiegłem na polowanie mając ciche nadzieje że znajdę dorosłego dzika
żeby starczyło dla nas dwóch. Alice śpi i dobrze bo na pewno by chciała
ze mną iść.
Przechodząc nie zauważyłem lochy z młodymi jak na mnie biegnie, biegła
bardzo szybko a młode stały i się wgapiały swoimi gałami co robi matka.
Ta swoimi kłami (Czy czymś tam) zraniła mnie w miejsc żeber krew leciała
strumieniem ale ja i tak nie powstrzymałem się żeby ją zabić, szybko
odskoczyłem i po chwili na nią skoczyłem ta szarżowała jak szalona a jej
młode się rozbiegły jak szalone i tyle je widziałem. Szybko dobrałem
się do tchawicy lochy swoimi kłami wierciłem w niej dziury za to co mi
zrobiła.Już po chwili nie oddychała...była nieżywa wziąłem ją w pysk i
ciągłem do jaskini Alice, była bardzo blisko na pewno 5 minut i już
jestem. Kiedy dociągłem ją do jaskini, ładnie ułożyłem i otrzepałem z
piachu zacząłem wcześniej zacząłem jeść, odziwo zjadłem mało może po
wczorajszych atrakcjach? Podeszłem do wadery mówiąc
-Śpiąca królewno, wstawaj szkoda dnia!- Powiedziałem cicho, wadera niechętnie otworzyła je chwilę pomrugała i wstała.
-Dla ciebie-Pokazałem dzika- Jedz ja już trochę zjadłem tobie należy się
więcej- Uśmiechnąłem się i stanąłem po drugiej stronie dzika, Alice
przyczłapała się za ledwie 3 przeciągnęcia i już była na leżąco przy
dziku. Właśnie kiedy już otwierała pyszczek żeby skubnąć mięso zapytała
mi się
-Co ci się stało - Wskazała łapą moją ranę z której leciał strumień krwi
-Kochanie, ja tylko chciałem dobrze.....
**Alice?**
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz