Od zawsze lubiłem motyle. Podobała mi się ta ich lekkość, ta gracja, z
którą się poruszały. Latały, jakby były nietykalne. Jakby nic ich nie
obchodziło. Jakby nikt inny na świecie nie istniał.
To ich błąd.
Nawet nie zauważają, kiedy wpadną w pajęczynę, kiedy jakiś człowiek
postanowi go mieć w gablocie, kiedy wpadnie przypadkowo w czyjeś
ognisko, w kałuże, kiedy mam go w pysku...
Wyplułem momentalnie rozgryzionego omyłkowo owada. Powinny bardziej uważać, a nie pchać się w moją szczękę.
- Fuj - skrzywiłem się.
Smak motyla był okropny, w przeciwieństwie do jego wyglądu. Rozejrzałem się dookoła; gdzie ja jestem? Jak ja się tu znalazłem??
Aktualnie stoję na pustej łące, którą otaczały drzewa, a pewnie sam tu
przyszedłem w zamyśleniu. Nagle, usłyszałem szelest dochodzący z drugiej
strony polany. Nie wiele myśląc, czmychnąłem na pobliską jabłonkę. Nie
to, że się przestraszyłem, chodzi raczej o to, że wolę się ubezpieczyć.
Znając życie, to potencjalny wróg. Po chwili dalszego szelestu, zza
krzaków wyskoczył... biały zajączek. Uśmiechnąłem się; tak, on na pewno
jest mi wrogi.
Nagle, na zwierzątko skoczył wilk. Zając nie zdążył zareagować, gdy
zwisał bezwładnie z pyska owej wadery. Miała beżowe futro, a zza jej
prawego ucha wystawało czarne niczym smoła piórko. Omiotła ona swoimi
złotymi oczami okolicę, po czym usiadła i wzięła się za posiłek.
Obserwowałem tą scenę zza liści. Miałem wrażenie, że nikt mnie nie zauważy, jestem więc bezpieczny.
- Wyjdź, wiem, że tam jesteś - powiedziała nagle wilczyca, kończąc posiłek.
O, jednak się myliłem.
< Mavis?? <: >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz