wtorek, 10 listopada 2015

Od Meliendore - Człowiekiem być

Światło księżyca delikatnie oświetlało młodego chłopca o białych niczym śnieg włosach. Jego palce czule dotknęły szorstkiej kory. Po chwili wachania, zaczął się niezdarnie wspinać po drzewie. Mimo, że miał otwarte oczy, niczego nie widział. Pole widzenia zasłoniły mu przemyślenia.
- Ach, jakbym chciał być wilkiem - westchnął smutno.
Patrzyłem na nieznajomego zza zarośli.
- Żal mi go - powiedział cicho Leorion.
- Urodził się w złej skórze - przytaknąłem. - Chociaż, bycie człowiekiem, nie jest aż takie złe, prawda??
Nagle, wzrok białowłosego chłopca dosięgnął moje oczy. Soczewki momentalnie rozszerzyły się i chłopczyk rozszerzył zęby w szyderczym uśmiechu.
- Chodź, nie bój się - wyciągnął do mnie rękę.
Leorio warknął, lecz uciszyłem go pokręcając łbem. Gestem pokazałem, żeby się gdzieś schował i czuwał. Po chwili cichego buntu, Leo wreszcie ustąpił. Wtedy, podeszłem niepewnie do małego chłopca. Jego dłoń, otwarta, była mała i drobna. Te dziecko sprawiało tak niewinne wrażenie...
Nagle, chłopczyk zaczął się chisterycznie śmiać. Zacisnął swoje małe łapki na moim gardle.
- Jeśli chcesz, możesz zostać człowiekiem - prześwidrował mnie pustym wzrokiem. - Żartowałem! Nie obchodzi mnie to, czego chcesz. Ważne, ża ja chcę być wilkiem, młody.
Białowłosy zacisnął pięść na moim futrze, aż kłykcie pobielały. Próbowałem coś zrobić, ale ilekroć usiłowałem poruszyć chociażby minimetrem mojego ciała, czułem się jeszcze bardziej sparaliżowany. Oczy zaszły mi mgłą, a dźwięki stały się niezrozumiałe. Nawet nie poczułem, kiedy dokładnie straciłem przytomność.
Po upływie kilku godzin, otworzyłem oczy. Wpierw poczułem się dziwnie, a potem... Jeszcze dziwniej.
Uderzające zimno momentalnie poczułem w kościach. Boleśnie. Nie czułem mojego ogona. Spróbowałem podnieść się z ziemi, jednak odrazu upadłem. Przeturlałem się na drugi bok, a przynajmniej taki miałem zamiar. W efekcie nie potrafiłem się zatrzymać i trafiłem w drzewo.
- Auu, to bolało! - westchnąłem donośnie.
Odskoczyłem zaskoczony. Mój głos nie ma takiego brzmienia! Spojrzałem przed siebie.
Już nie widziałem tylu szczegółów, niż kiedyś... Co się ze mną dzieje?
Pełen obaw, spojrzałem na siebie.
- CO DO DIASKA?! - krzyknąłem przerażony. - Dlaczego jestem łysy? Jak to możliwe, że mam ubranie? Motyla noga, gdzie mój ogon?!
Biegałem w kółko, ogarnięty paniką.
- Ech, przestań, panikarzu - powiedział ktoś nagle.
Stanąłem jak wyryty.
- Kto tam? - zastanowiłem się - Leorion??
- Brawo ty!
- Brawo ja.
- Gdzie jesteś? - zapytałem zmartwiony o losy mojego towarzysza.
- Spójrz w górę.
Gdy to zrobiłem, zobaczyłem małą klatkę, z Leonem w środku. Wisiała ona na metalowym łańcuchu, który przypięty jest do potężnego drzewa. Szybko wdrapałem się po tamtej jabłońce. Leorio spojrzał na mnie ponuro i po chwili milczenia powiedział śmiertelnie poważnym tonem :
- Ten mały to demon.
- I kto to mówi? - zaśmiałem się.
- To nie jest śmieszne! Ech, dałem plamę. Jestem Twoim sługą, powinienem móc Cię chronić - powiedział z pokorą.
Nic nie odpowiedziałem. Wyciągnąłem tylko moją rękę i powoli przekształcałem ją, aby zamiast dłoni był ostry nóż. Wyszło dość nieudolnie; ostrze było krzywe, ale na szczęście nie tępę. Zacząłem nim przecinać kraty. Początkowo, nic się nie działo, ale po chwili słupek opadł bezwładnie na ziemię. Leorio wyszedł zadowolony ze swojego więzienia.
- Jak taki dzieciak mógł nas tak łatwo obezwładnić? - prychnąłem z pogrdą.
- Też mi się to nie podoba - odburknął Leorion - A tak wogóle, to wciąż jesteś obezwładniony.
Mój towarzysz uśmiechnął się tajemniczo i owinął mnie ogonem.
- Nie zauważyłeś, że jesteś człowiekiem? Głupi! - zaśmiał się gardłowo.
Spojrzałem na niego zaskoczony i wywinęłem się spod ogona Leoria.
- Zdziwiłem się lekko, że nie mam ogona i jestem łysy... Ale kto to jest ,, człowiek "? - zapytałem zmieszany.
Leorion spojrzał na mnie jak na wariata.
- Serio?! - zaśmiał się cicho.
- No... tak - odparłem zażenowany.
Cichy śmiech towarzysza zamienił się po chwil, w głośny i histeryczny śmiech. Zaczął się tarzać po przeżółkłych liściach, jednocześnie mocno trzymając się za brzuch. Po jego policzkach spłynęły łzy.
- Zaraz nie wytrzymam ! - Leorio wstał, mimo, że całe jego ciało drgało, a jego usta rozszerzyły się w szerokim uśmiechu.
Cofnąłem się trochę i spuściłem wzrok, zawstydzony. Chciałem się jeszcze zakryć ogonem, ale cóż, już go nie miałem.
- Ten mały chłopiec był człowiekiem - wyjaśnił krótko i zwięźle Leo.
Skinąłem krótko głową. Zaskoczyłem się, że z taką łatwością potrafię kontrolować nowy organizm. Jendakże, ucieszyłem się z tego powodu.
- Leorio, zaraz się pościgamy! - oznajmiłem. - Chciałbym wypróbować moje nowe ciało.
Mój towarzysz uśmiechnął się szyderczo; uwielbiał biegać. Bez słowa ostrzeżenia, zaczął pędzić w stronę watahy. Chciałem krzyknąć, że to nie jest do końca fair, ale byłem pewien, że nawet jego czułe uszy nie dosłyszałyby mojego głosu. Oddalił się bowiem tak daleko, że już ledwo go widziałem. Biegłem za nim, ile sił w nogach, jednak wciaż odnosiłem wrażenie, że się od niego oddalałem.
- To ciało jest do kitu! - krzyknąłem, lekko wkurzony.
 Nagle, poczułem na moim karku czyiś oddech. Usłyszałem głośnie sapanie tuż za mną. Cichy szelest. Następnie, ogarnęła mnie ciemność. Ktoś zawiązał mi oczy. Warknąłem donośnie.
- Kim jesteś? - zapytałem, próbując opanować spokój.
Na początku nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Po chwili jednak ktoś wziął głośno powietrze i odpowiedział mi smutno :
- Zaraz sam sie przekonasz. Przepraszam.
Ta odpowiedź zostawiła mi jeszcze więcej pytań. Dlaczego mój porywacz wydawał się być skruszony?
Poczułem, jak ktoś mnie lekko pchnął.
- No już, do przodu. Nie mamy zbyt wiele czasu - ponaglił.
To nie była już ta sama osoba. Ten ktoś sprawiał wrażenie zdenerwowania. Zastanowiłem się; zbuntować się, czy może jednak być posłusznym?
Dusza wojownika, krzyczała, abym się postawił.
Rozsądek mawiał, że nie dość, że nic nie widzę, nie wiem ile jest moich porywaczy, jak bardzo są silni, ani czego ode mnie chcą.
Co mi szkodzi? Zaryzykuje. To, czy będę potulny zależy od tego, jakie są ich intencje. Jeśli chcą czegoś ode mnie - w porządku, jestem zdolny współpracować. Ale jeśli zrobią coś członkom Watachy...
- Zabiję! - mruknąłem cicho, mimowolnie.
- Coś powiedział?! - zapytał poddenerwowany głos.
- Nie, nic. Już idę - odpowiedziałem pośpiesznie.
Spróbowałem iść przed siebie, ale przez ciemność dookoła mnie, stawiałem kroki kompletnie nie w tą stronę.
Głosy westchnęły ciężko jednocześnie.
- Wyciągnij ręce, proszę - powiedział ktoś przepraszającym tonem.
Pokornie zrobiłem to o co mnie proszono. Odrazu zostałem zakuty w dosyć ciężkie, medalowe kajdany. Tym razem to ja westchnąłem. Nagle, poczułem, że ktoś mnie szybko i mocno szarpnął za łańcuch przypięty do kajdanek. Poleciałem do przodu, cudem się nie przewracając. Szybko podbiegłem i dorównałem kroku z moimi porywaczami.
Po paru godzinach usłyszałem rozmowy pomiędzy głosami, których wcześniej nie słyszałem.
- To tutaj - ktoś zdecydowanym ruchem zdjął mi przepaskę z oczu. Niestety, kajdanki zostawił na swoim miejscu. Pierwszym, co zobaczyłem, było jaskrawe ognisko. Wokół niego ustawione były drewniane ławki, a na nich siedziała czwórka osób, na oko wyglądali na nie więcej niż 16 lat.
- Witam - przedstawiłem się niepewnie.
Kilka par oczu zwróciło się w moją stronę. Chwile świdrowali mnie wzrokiem, po czym jeden z nich, dziewczyna z najbardziej czerwonymi włosami, jakie kiedykolwiek widziałem, wstała i, nie śpiesząć się zbytnio, podeszła do mnie. Przybliżyła swoją twarz do mojej. Jej spojrzenie wędrowało po każdym kawałku mojego ciała, przez co poczułem sie niezręcznie.
- Hm, dziwnie wyglądasz. Nie spotkałam jeszcze nikogo, kto by podobnie się prezentował - uśmiechnęła się.
                                                                                 

















Co ciekawe, mimo, że mam czarną sierść, włosy mam białe, jak futro w młodości. Oczy miałem w barwie krwi. Niektórzy mogą uważać, że mam spojrzenie szaleńca. Nie byłem ani niski, ani wysoki.
- Oj, Saraskah... Nie strasz go tak - zaśmiał się nagle chłopak o włosach w barwie słomy. - Jestem Marco. To jest Barbeciu - wskazał na chłopaka obok siebie. - Dziewczyna za tobą o to Yuki. Chłopak obok niej to Haneki.
Omiotłem wszystkich zdezorientowanym wzrokiem. Po chwili kłopotliwego milczenia, postanowiłem coś powiedzieć. Zebrałem w sobie resztki odwagi.
- Mell - przywitałem się krótko. - Chyba miło mi Was wszystkich poznać, ale to zależy od waszych intencji.
- Ach, rozumiem, rozumiem! - powiedział szybko Marco.
Wtem, nagle zniknął. Nie byłem pewny, co się właściwie dzieeje. On przed chwilą zniknął mi z pola widzenia! Nagle, poczułem, że ktoś kładzie mi rękę na ramieniu. Odskoczyłem jak oparzony.
- Nie strasz mnie tak! - powiedziałem lekko rozdrażniony.
Marco parsknął śmiechem, a po chwili do niego dołączyłem.
- Co za psychopaci, zawsze się śmieją - westchnął ciężko Barbeciu.
Przez jego słowa zaczęliśmy chichotać jeszcze bardziej i jeszcze głoniej. Po chwili rechotania, uspokoiliśmy się.
 - Więc, czego ode mnie chcecie? - zapytałem mając nadzieje, że nie mają złych intencji.
- Zwykle szukami innych z mocami. Jak już zdążyłeś zauważyć, ja posiadam moc teleportacji, ale ty jesteś wyjątkiem. Tak więc - członek naszej drużyny zamienił Cię w człowieka. Chcemy to tylko odkręcić.
- Dlaczego zawiązaliście mi oczy i założyliście kajdanki? - spytałem zirytowanym tym faktem.
Moi niedoszli porywacze wymienili się dyskretnie spojrzeniami. Po chwili Saraskah oznajmiła cicho :
- Nie byliśmy pewni, czy jesteś do nas pozytywnie nastawiony. Poza tym, myśleliśmy, że będziesz pod postacią człowieka, ale będziesz zachowywał się jak bezrozumny wilk.
Pokiwałem lekko głową.
- Chwila, a gdzie jest ten chłopak o śnieżnobiałych włosach? To chyba on mnie zamienił, prawda??
- Tak. Ma ci jednak za złe to, że jesteś wilkiem, a poza tym Ci nie ufa. Ukrył się więc w zaroślach - odparła Yuki.
Wtedy, stało się coś, czego żaden z bohaterów tego opowiadania się nie spodziewał.
Ni stąd ni zowąd, z mosiężnego drzewa, które rosło tuż obok, zręcznie zeskoczyła przerażająca w moich oczach kreatura. http://img08.deviantart.net/48ec/i/2015/147/e/9/autlaw_by_rae_77-d8uysmx.png
Czuć było od niej, że pragnie tylko rozlewu krwi. Stworzenie zaśmiało się szyderczo i spełniło swoje pragnienie.W mgnieniu oka skoczył na Marco i przeniknął przez jego ciało. W klatce piersiowej miał ogromną wyrwę, z której sączyła się krew. W swoim pysku stwór trzymał bijące jeszcze serce. Podbiegł do Barbeciu. Szybkim ruchem odgryzł mu ramię, które z pogardą wypluł. Następnie podbiegł do Hanekiego. Warknął mu przeraźliwie do ucha, mówiąc w jakimś nieznanym języku. Sprawił, że chłopak zwinął się z bólu i broczył z nosa i obojga uszu. Yuki patrzyła się na tą rzeź rozszerzonymi ze strachu oczami. Po chwili zaczęły jej płynąć krwawe łzy. Patrzyłem na to wszystko obojętnie. Cóż, miło było, ale się skończyło. Wszyscy, oprócz Yuki się wykrwawili.
Kreatura nagle nabrała sił. Spojrzała się na mnie otępiałym wzrokiem. Mimowolnie, cofnąłem się o krok. Nagle, kreatura zaczęła mi przypominać, kogoś, komu ufałem.
- Le...Leorion? - zapytałem niedowierzając.
Kreatura przechiliła głowę nic nie mówiąc.
Napięcie wisiało w powietrzu. Nagle, nie wydając żadnego dźwięku, stwór skoczył na mnie. Wydawało mi się, że zrobi za mną tą samą sztuczkę, co z Marco.
Nie mogę się tak łatwo poddać!
Z mojej klatki piersiowej wyrosła nienaturalnie długa ręka, która złapała w locie demona. Jednak on, bezproblemu mi ją odgryzł.
- No tak - zaśmiałem się cicho, mimo przeszywającego bólu - to nie będzie takie proste.
Nie zauważyłem, kiedy kreatura znalazła się tak blisko mnie. Owinęła mnie ogonem, jak to miał w zwyczaju mój lokaj i przybliżył się do mnie. Krew moich znajomych kapała na moją twarz. Jego puste oczy zdawały się patrzeć na wprost mojej duszy. To moja szansa. Spróbowałem zamrozić całe jego ciało.Wtedy, poczułem chłód. Czułem, jak moje kończyny stają się odrętwiałe, a ja nie mogę nimi poruszyć. Jestem geniuszem ! Zamroziłem sam siebie!
Stwór mocniej zawinął mnie ogonem i udał się w strone watahy. Chciałem się szamotać, wiercić, ale bez skutku. Nie mogłem wydobyć z siebie chociażby najcichszego dźwięku. Gdy kreatura i ja dotarliśmy do granic watahy, miałem dziwne uczucie, że ktoś nas obserwuje. Zignorowałem je jednak.
Demon poszedł do mojej jaskini. Postawił mnie delikanie, poczym położył się obok moich stóp. Niemalże od razu zasnął. Pomyślałem, że Leorion ( o ile to on ) coraz bardziej przypomina dawnego siebie. Nawet nie zauważyłem, kiedy ja także usnąłem.
Kiedy piersze promienie słońca zwiastowały nowy dzień, otworzyłem oczy. Obok moich stóp smacznie chrapał smukły, czarny demon w masce zrobionej z kości. Tak, to na pewno Leorion.
- Hej, mały - szepnąłem cicho, lekko nim potrząsając.
Leo mruknął coś niezrozmiale i obrócił się na drugi bok.
- Leorion! - powiedziałem głośniej.
Nagle, i mój towarzysz otworzył oczy.
- Mell! - Leo uśmiechnął się od ucha do ucha, po czym skoczył na mnie szczęśliwy. - Cieszę się, że nic Ci nie jest.
Odwzajemniłem uśmiech.
- Kto to był... wczoraj? Kto pozabijał tych wszystkich niewinnych ludzi? - zapytałem zdezorientowany.
Demon spóścił wzrok speszony.
- Ja. Wybacz, nie mogłem się opanować. Przejąłem duszę jakiejś losowej duszy. Okazała się silna, ale nie była na tyle rozumna, żeby chociaż słowo powiedzieć.
- Nadal pozostaje problem tego - wskazałem na moje ciało.
- Ach, racja. Do twarzy Ci w byciu człowiekiem.
Nagle, ktoś wszedł do naszej jaskini.
CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT