Po chwili krótkiego zastanowienia przytaknąłem łbem.
- Idę, idę. Chciałbym poznać tereny watahy - powiedziałem z uśmiechem.
Nie wiem dlaczego, ale nie ufałem za bardzo tej waderze. Pewnie za
krótko ją znałem. Tak, czy siak, muszę się mieć na baczności.
Mimowolnie, napiąłem mięśnie i ugiąłem tylne łapy, przygotowany do
ucieczki. Ashita zdawała się tego nie zauważać, a przynajmniej nic o tym
nie wspomniała.
- Chodźcie za mną, zaprowadze was - zwróciła się do mnie i do maluchów z
uśmiechem, po czym zaczęła iść w strone lasu. Po chwili zgodnego
marszu, szeniaki szybko nas wyprzedziły i pobiegły przed siebie. Alfa
zaśmiała się radośnie.
- A to urwisy - rzekła.
- Daleko jeszcze? - usłyszałem głos Lelou dochodzący z oddali.
- Nie martw się, zaraz będziemy na miejscu - odkrzyknęła.
Spojrzałem na tą rodzine. Musieli być razem szczęśliwi.
- Szkoda, że nie mam rodziny - uśmiechnąłem się smutno.
- Jak nie, jak tak? Należysz teraz do Watachy Porannych Gwiazd. Jesteśmy jedną, wielką rodziną - odparła czule.
Skinąłem głową niepewnie. Po chwili dalszego chodzenia, wadera zatrzymała się nagle. Cudem na nią nie wpałem.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmiła pewnie.
Rozejrzałem się. Wokół mnie były drzewa. Wyglądały przepięknie. Jedno
miało białą, świecącą korę i fioletowe liście. Inne zwykłą, brązową
szorstką, ale zamiast liści miało jasnoniebieskie futro. Pod koło moich
stóp tańczyły jasne, małe światełka. Gdy się przypatrzyłem,
zorientowałem się, że wokoło nich tańczął wróżki.
< Ashita? :3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz