Smoczki przez większą część czasu próbowały dosięgnąć basiora, który to
zabrał im zabawke. Po paru nie udanych próbach pisklaki ułożyły się obok
gadziej mamy i wtulone w jej bok zasneły wyczerpane. Smoczyca okryła
swe pociechy skrzydłem, a po chwili wyszeptała:
-Prosze byście odeszli, nie obudzą się przez pare godzin. Dziękuje że je
uśpiliście. Możecie do nas przychodzić kiedy zechcecie.-Zanim się
zorientowałam basior znalazł się koło mnie, dlatego wystraszona
podskoczyłam gdy usłyszałam jego głos:
-Dziękujemy. Życzymy miłego dnia.-Gdy podeszliśmy do tunelu skrzywiłam się i zapytałam mego towarzysza:
-Nie ma innej drogi?-Vincent rozejrzał się i oznajmił po dłuższej chwili:
-Jest ale musiałabyś potrafić latać
-Żaden problem- Odsunęłam się pare kroków od basiora, po czym zamknęłam
oczy. Wyobraziłam sobie bardzo szczegółowo czarne, wielkie i potężne
skrzydła, gdy to zrobiłam poczułam jak ciemność która nas otaczała
wślizgiwała się zimnymi jęzorami na moje łapy, by zakończyć swoją
wędrówke na łopatkach. Tam cień zaczął przybierać kształ skrzydeł, które
wcześniej sobie wyobraziłam. Gdy poczułam że cały proces się zakończył
otworzyłam oczy. Dla mnie trwało to kilka minut jednak dla postronnego
obserwatora jakim był Vincent całe zajście trwało pare krótkich sekund.
Problem w moich skrzydłach był taki że nie poruszały ich mięśnie tylko
moja moc, dlatego przez cały czas musiałam być skupiona. Spojrzałam na
basiora i rozpostarłam czarne jak noc skrzydła. Wyglądały jak zrobione z
kryształu, pióra lśniły i mieniły się różnymi odcieniami czerni i
szarości, w dotyku jednak nie ustępowały chińskim jedwabiom czy
najdelikatniejszej bawełnie. Rozejrzałam się po jaskini, miejsce wokół
nas było jaśniejsze niż poprzednio,. Uśmiechnęłam się do basiora i
zapytałam:
-Gotowy?-Po dłuższej chwili usłyszałam głos Vincenta:
-Gotowy- Basior uniósł się pare metrów nad ziemią, nie pozostając mu
dłużna skoczyłam jak najwyżej i zamóciłam szybko skrzydłami w powietrzu.
Po chwili znalazłam się wyżej od mojego towarzysza. Vincent uśmiechnął
się i zaczął przebierać łapami jakby biegł na ziemi. Zanim się
zorientowałam znalazł się przy wyjściu Machnęłam nie zgrabnie
skrzydłami i poleciałam powoli przed siebie. Viincent widząc że mam
kłopot przyfrunął do mnie i podał mi łape, którą po dłuższej chwili
chwyciłam. Basior skierował nas do wyjścia, zanim jednak znikliśmy
pomachaliśmy smoczycy, która przez cały czas przypatrywała się naszym
poczynaniom. Gdy wylecieliśmy z gniazda smoków skierowaliśmy się w
strone lasu. Jednak nie lądowaliśmy, unosiliśmy się nad czubkami drzew.
Przyglądałam się krwistej gwieździe które zabarwiała zazwyczaj
niebieskie niebo na kolory oranżu, różu i żółci, z zamyślenia wyrwał
mnie głos basiora:
-Teraz cię puszczam, czas na nauke latania-Nie było słychać w jego
wypowiedzi ani kszty drwini czy pogardy, zamiast nich przodowało
zrozumienie i lekkie rozbawienie. Dlatego nie byłam zła, że próbuje mi
pomóc. Basior zrobił tak jak powiedział. Gdy straciłam oparcie jakim był
Vincent nie spanikowałam tylko leciałam do przodu jak gdyby nic. Nadal
latałam nie zgrabnie i niedorównywałam ptakom czy Vincentowi, ale nie
było też tak źle jak na początku. Wyczarowałam na ogonie długie pióra by
ułatwić tym sobie skręcanie. Obruciłam lekko ogon i skręciłam w lewo,
obróciłam ogon w drógą strone i skręciłam w prawo. Basior zrównał ze mną
prędkość i oznajmił:
-Szybko się uczysz-Uśmiechnęłam się i odparłam:
-Mam dobrego nauczyciela-Po dłuższej chwili zapytałam:
-Co ty na to by gdzieś polecieć?
-Masz na myśli jakieś konkretne miejsce?
-Nie, mi to obojętne gdzie dolecimy, ważna jest podróż
(Vincent :3 nie śpiesz się tak, jestem cierpliwa)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz