W krótkiej chwili cała chmara szczeniąt rzuciła się na mnie biednego.
Ciągnęły mnie na uszy, ogon a nawet skakały na moim brzuchu, co nie
zaprzeczam, bolało. Towarzyszyła mi przy tym kłótnia tych szkrabów.
- Teraz ja go ciągnę za ucho! Posuń się! - Powiedziała (bo to była wadera) popychając go na bok.
- Pocałuj mnie w noś! - Krzyknął (tak to był basior) i popchnął ją.
Zaczęli się naparzać jak małe koguty. O mało nie wybuchłem śmiechem. A
ich miejsce (bo to też jest istotne) zajęła wadera, ugryzła mnie i mocno
pociągnęła do siebie. Jak mówi przysłowie "Gdzie dwóch się bije tam
trzeci korzysta".
Byłem świadkiem jak Amber próbowała ich rozdzielić, słyszałem także urywki rozmowy...
- ... Przeproś koleżankę! - Rozkazała Amber basiorowi, ja w tym czasie dostałem ogromnych skurczy mojego biednego brzucha.
Po tych ostatnich minutach uświadomiłem sobie, że szczenięta to grupa
rozpierających energię kurdupli, które nie dadzą ci odetchnąć.
Po tej całej "szarpaninie", i jak wszystkie małe kurduple ze mnie zeszły
i w końcu mogłem odetchnąć i podnieść się... a właśnie, z tym był mały
problem. Leżałem przez ten cały czas na kamieniu... I nie mogłem wstać.
- Amber? Mam do ciebie prośbę.
Momentalnie się do mnie odwróciła z pytającym spojrzeniem.
- Pomożesz mi wstać?
Podała mi łapę, jednak jest ktoś na tym świecie kto mnie rozumie!
Chwyciłem kończynę wadery i powoli się podniosłem, by nie sprawić sobie
jeszcze większego bólu, który był już wystarczająco duży.
****
Do puki się nie ściemniło, bawiliśmy się ze szczeniakami w różne gry, najlepsze były kalambury.
Graliśmy też w pytania i odpowiedzi, tak żeby się lepiej poznać. Dość
długo siedzieliśmy i rozmawialiśmy, nie wiemy nawet w jakiej chwili
straciliśmy z Amber poczucie czasu, przez co rodzice szczeniąt się
trochę (chyba bardziej niż trochę) denerwowali.
Teraz leżałem z Amber na wzniesieniu i patrzyłam jak śpi kilka metrów
ode mnie. Nie minęło pół godziny a ja też odpłynąłem do krainy
Morfeusza.
<Amber? Wybacz, że takie nijakie>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz