sobota, 7 listopada 2015

Od Mavis: "Wampir" cz.1: "Któż normalny gra na gitarze w środku lasu?"

Kiedy pierwsze promienie słońca wdarły się do mojej jaskini, łaskocząc mnie po powiekach, otworzyłam powoli oczy. Zamknęłam je szybko, ponieważ słońce postanowiło chyba osobiście sprawdzić czy już się obudziłam. Ziewnęłam, na znak, że tak jest. Uchyliłam lekko jedną powiekę. Nic mnie nie oślepiło, więc leniwie otworzyła oczy. Nie miałam ochoty wstawać. Przekręciłam się na drugi bok, westchnęłam i zamknęłam oczy ponownie. Słońcu się to raczej nie spodoba. No bo jak można marnować taki ładny dzień na spanie!? Zanim jednak zdążyłam zasnąć po raz drugi, do głosu doszły moje pozostałe mięśnie i narządy wewnętrzne. Łapy wyraźnie pokazywały, że chcą iść na spacer. Ogon niecierpliwie kołysał się lekko na boki, chcąc oznajmić gotowość do drogi. Żołądek skręcił się w gwałtownym proteście, głośno i wyraźnie oświadczając, że jest strasznie głodny. Natomiast mózg chciał olać wszystkich. Jednak żołądek ostrzegł, że przestanie pracować. A wtedy koniec. Pod tą groźbą zwlokłam się niechętnie z posłania. Zatoczyłam się kilka razy, jakbym była pijana. 'Co ty odwalasz?', spytał złośliwy głosik w mojej głowie. Potrząsnęłam ze zniecierpliwieniem łbem i już pewnym siebie krokiem wyszłam z jaskini. Ale tu było zimno! 'Trudno. Idziemy. Żołądek jest głodny', odezwał się znowu głosik. Wzdrygnęłam się na skutek tej nagłej zmiany temperatury. Westchnęłam, potruchtałam trochę w miejscu, aby się rozgrzać. Gdy do moich ospałych mięśni dotarło, że należy zacząć znowu pracować, ruszyłam spokojnym truchtem przed siebie. Nie śpieszyło mi się specjalnie, ale za każdym razem, gdy udało mi się usłyszeć burczenie dochodzące z mojego brzucha, lekko przyśpieszałam. Po jakimś czasie zaczęłam rozpaczliwie rozglądać się za jedzeniem. Zazwyczaj, kiedy byłam strasznie głodna dostawałam ślinotoku i chciało mi się wymiotować. Dzisiejszy dzień nie był wyjątkiem od tej zasady. Już po kilku minutach w pysku zebrała mi się spora ilość śliny i musiałam zmusić się całą sobą do połknięcia jej. Schyliłam łeb w stronę ściółki leśnej. Ach... najpierw uderzył mnie zapach wilgotnego mchu, potem jakaś nieprzyjemna woń, aż w końcu, do moich nozdrzy dotarł rozkoszny zapach. Sarny. Gdzieś w pobliżu musiała przebywać łania. Ruszyłam tropem. Zagłębiałam się w las coraz bardziej. Mijałam ciemne, wysokie drzewa oraz gęste krzaki składające się głównie z plątaniny liści, kolców i gałęzi. Wydostałam się na niewielką polankę oświetloną światłem słonecznym. Stały tam dwie smukłe sarny. Ich złotawa sierść lśniła w słońcu, a pod cienką warstwą skóry wyraźnie zaznaczały się drżące mięśnie. Mokre nosy, umiejscowione na końcach delikatnych, pięknych pysków oraz wielkie czarne oczy, otoczone gęstymi rzęsami nadawały tym zwierzętom dostojności i uroku. Krótkie ogony kiwały się na boki, podczas gdy chude kończyny zakończone drobnymi, ale twardymi kopytkami, delikatnie stąpały po ściółce. Sarny zachowywały niezmąconą równowagę. Prezentowały ukrytą lekkość i szybkość. Westchnęłam. Zawsze ubolewałam nad łańcuchem pokarmowym. Jestem wilkiem, drapieżnikiem... muszę polować na roślinożerców, jakimi są sarny. A z drugiej strony, mimo głodu i wrodzonego instynktu łowczego, jakaś część mnie wychwalała piękno tych niewinnych stworzeń i nakazywała mi się wycofać. Nie usłuchałam. Wystrzeliłam z krzaków jak beżowa torpeda i natychmiast dopadłam do kończyn jednej z saren. Jej towarzyszka wydała z siebie żałosny kwik i rzuciła się do ucieczki. Sarna, którą upatrzyłam na swoje śniadanie szybko odzyskała równowagę i odbiegła w przeciwnym kierunku, niż jej towarzyszka. Pobiegłam za nią. Zwinnie unikałam trafienia w głowę twardym kopytem. Zrównałam się z łanią. To był wyścig. Wyścig ku śmierci. W pewnej chwili przyspieszyłam jeszcze bardziej, aby skoczyć na bok sarny. Przewróciłam ją na korzenie wielkiego drzewa, które wystawały z ziemi. Nie musiałam zadawać ciosu. Śmiertelny korzeń wbił się prosto w serce sarny. Zobaczyłam jeszcze, jak twardnieją jej mięśnie, a z krtani wydobył się ostatni, ochrypnięty dźwięk przypominający chrząknięcie. Czarne oczy przestały widzieć błękitne niebo, które unosiło się nad miejscem zbrodni. Usiadłam przed swoją zdobyczą i zawyłam głośno, pragnąc podziękować bogom za ten posiłek. A potem schyliłam łeb i zanurzyłam zęby w soczystym mięsie. Gdy tylko oderwałam kawałek mięsa, natychmiast go połknęłam, a rozkoszne ciepło potoczyło się przez całą moją szyję aż do trzewi. Oblizałam pysk, nie chcąc, aby zaschła na nim krew. Jeszcze kilka minut, jeszcze kilka gryzów i jedyne co pozostało z padliny to poobgryzane, białe kości. Wytarłam pyszczek w mokry mech, który wchłonął krew. Rozejrzałam się. Nigdy jakoś nie byłam w tej części lasu. W mojej głowie tykał zegar, chociaż nie wiedziałam czemu. Nie miałam na dzisiaj żadnych planów. Usiadłam na ziemi i zaczęłam wpatrywać się w otoczenie. Nagle uniosłam ucho. Zdawało mi się, czy rzeczywiście słyszałam muzykę? Nie... chociaż... Zaczęłam przysłuchiwać się ciszy. Po chwili napłynęła ku mnie kaskada dźwięków, bez wątpliwie dochodzących z gitary. Ruszyłam w kierunku źródła dźwięku dość powoli, z zaciekawieniem, któż normalny gra bowiem na gitarze w środku lasu? Z czasem mój chód stał się szybszy, a muzyka wyraźniejsza. Teraz dokładnie słyszałam także głos śpiewającego; męski, gruby, ale nie za bardzo. Wydał mi się jakiś taki... tajemniczy. W pewnym momencie ujrzałam światło pomiędzy pniami drzew. Zatrzymałam się. Po co rozpalać ognisko, skoro jest jeszcze jasno? Rozejrzałam się. Nie. Myliłam się. W tej części lasu wcale nie było jasno. Było okrutnie ciemno, jak w grobie. Przełknęłam ślinę i ruszyłam w kierunku światła, teraz już ignorując muzykę. Stanęłam w krzakach. Wyjść na tą polanę, czy nie? Męski głos teraz był niezwykle blisko, a zatem i właściciel tego głosu znajdował się niedaleko. Jedno mi tylko nie pasowało. Gra na gitarze wymaga rąk. Nie łap. Rąk, takich z palcami. A zatem... ludzkich. Dreszcze przebiegły mi po grzbiecie, gdy zdałam sobie sprawę, że na tej polanie, tak niebezpiecznie blisko mnie, przebywa człowiek. A jednak nie wyczuwałam jego zapachu. To znaczy... to nie był ludzki zapach. Przypominał raczej... zapach nietoperza. Kto to mógł być? Pokręciłam łbem nad własną głupotą i wyszłam z krzaków. Natychmiast uderzyło we mnie światło ogniska. Szybko wychwyciłam spojrzeniem posiadacza dziwnego zapachu; był to nastoletni chłopak. Miał na sobie szkarłatną koszulę w ciemną kratę i granatowe jeansy, gdzieniegdzie poprute. Czarne trampki również nie wyglądały najlepiej. Jego skóra była w odcieniu niezdrowej szarości. Na głowie posiadał burzę niesfornych czarnych włosów, które skrywały spojrzenie bystrych, błękitnych oczu. Tuż obok karku dostrzegłam dwie czerwone kropki, bardzo odznaczające się na szarej skórze. Chłopak trzymał na kolanach czerwoną gitarę, mającą kształt topora. Kiedy mnie usłyszał, przeniósł na mnie zaskoczone spojrzenie i odłożył gitarę. Uniósł brwi i wstał z jakiegoś drewnianego krzesełka. Zaczął się do mnie zbliżać, przemawiając do mnie spokojnym głosem. Na początku się cofałam, a potem dałam mu się poklepać po łbie.
- Co tu robisz? - spytał nastolatek, wpatrując się w moje oczy.
 Nie zrozumiał mojej odpowiedzi, ponieważ nadal patrzył na mnie tępo. Gdyby mnie rozumiał, na pewno kiwnąłby głową na odpowiedź w stylu 'zgubiłam się', której mu udzieliłam. Westchnął cicho i powiedział prawie bezgłośnie:
- Łatwiej będzie, jeśli zrobię tak...
 Machnął w moją stronę ręką. Nie za bardzo zrozumiałam jego zachowanie, nieco mnie to nawet obraziło, ponieważ taki gest mógł świadczyć o tym, że nie przejmuje się mną. Zaraz jednak takie podejrzenia mnie opuściły. Po chwili poczułam, jak rosnę. Unosiłam się wyżej, aż zrównałam się wzrostem z chłopakiem. Potem zaczęła zanikać moja sierść, na jej miejsce wepchnęły się ludzkie ubrania, a ja sama zobaczyłam jak z moich łap wyrastają palce. Z mojego łba wyrosły długie, fioletowe włosy, a oczy zmieniły kolor na purpurę. Byłam człowiekiem. Nastolatką. Patrzyłam osłupiała na uśmiechającego się chłopaka. Przed chwilą zmieniłam się w człowieka. A ten uśmiechał się jak idiota. SUPER. Po chwili chłopak powiedział:
- Jestem Marshall Lee, miło mi cię poznać.
 Wyciągnął ku mnie rękę, którą chyba miałam uścisnąć w geście powitania. Spojrzałam na niego jak na jakiegoś czubka. Odtrąciłam jego wystawioną rękę i chciałam coś do niego krzyknąć, ale z moich ust nie wydobył się dźwięk. Marshall pokręcił z politowaniem głowią i wrócił na swoje krzesełko. Zaskrzypiało, gdy na nim usiadł, a potem chwycił gitarę i trącił struny bardzo delikatnym ruchem. Nie podnosząc na mnie wzroku, rzekł spokojnie:
- Nie martw się. Wkrótce nauczysz się mówić - spróbowałam zrobić krok w jego stronę, lecz wystarczyło mi kilka sekund, aby zrozumieć, że nie jestem w stanie tego zrobić. - I chodzić też - dodał chłopak, najwyraźniej obserwując moje nieudolne próby. - Poruszanie rękoma w ludzki sposób to nic w porównaniu do chodzenia w ludzki sposób.
CDN...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT