Deszczowy, zimny dzień...Super. Miało być tak ładnie...tak wnioskowałam
po wczorajszej, ciepłej pogodzie. Ale nic nie trwa wiecznie...
Gdy wyszłam, od razu zostałam oblana zimnym, obfitym deszczem. W mojej jaskini też było zimno.
- No nic...Trzeba iść- prychnęłam do siebie. Najlepszym ocieplacze
byłyby liście...ale są przecież mokre. Pobiegłam przed siebie, mając
nadzieje na ominięcie kropli. Marzenia...
Zauważyłam dużą stertę patyków. Wzięłam parę w pysk i pobiegłam do
jaskini, i tak kilka razy. Zmęczona, próbowałam zrobić "szałas". Oparłam
kije o ścianę, i przykryłam liśćmi, które było w mojej jaskini. Było
ich tylko pare, a;e zakryły większość dziur pomiędzy patykami.
Spojrzałam przez "wejście". Było dosyć dużo miejsca. Ułożyłam się.
Powoli moje powieki zaczęły robić się ciężkie...Ale w tedy piorun walnął
w drzewo, przed moją jaskinią.
- Ugh- Mruknęłam i poszłam sprawdzić poszkodowane drzewo. Przewróciło
się, robiąc swego rodzaju mostek z ziemi do skały nade mną. Pojedyncze
kawałki kory zaczęły się palić. Szybko ale ostrożnie wciągnęłam je do
środka. Jeszcze cieplej... Usłyszałam głos z dworu...Cichy, jakby
pohukiwanie, tłumione przez odgłos deszczu.
Zmrużyłam oczy, i dostrzegłam sowę, na końcu gałęzi...Była blisko ognia.
Wybiegłam i skoczyłam na drzewo. Wzięłam zwierze delikatnie w pysk i zaniosłam obok ogniska.
Sówka patrzyła na mnie swoimi dużymi oczyma...Słodki zwierz. Ta szybko
jednak usunęła się w róg jaskini. Powoli podeszłam do niej.
- Nie bój się...Nic ci nie zrobię!- Zaśmiałam się cicho.
Ona lekko przekręciła głowę, po czym wleciała mi na grzbiet.
Polubiła mnie...
- Będziesz moim towarzyszem?- Spytałam. Sowa jakby mnie zrozumiała, wtuliła się w moje futro.
-To chyba znaczy tak... To..jak cię teraz nazwać..- Zamyśliłam się.
- Wiem- Powiedziałam po chwili- Może Loth..? Tak. To imię zdecydowanie do ciebie pasuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz