Kolejny zachód słońca w moim życiu nie różnił się niczym od pozostałych, które widziałam. Nie zrobiło na mnie wrażenie ognisto czerwone niebo, ani łuna szkarłatnego światła, które roztaczało słońce. Podniosłam się z ziemi i odwróciłam się, aby wkroczyć w las. Długo chodziłam. Zdążyła zapaść całkowita ciemność. Dzięki oczom od bogiń, widziałam w mroku jeszcze lepiej niż poprzednio. Nagle wyczułam obcy zapach. Zapach basiora... tak... to na pewno był samiec. Ruszyłam powoli w kierunku źródła zapachu. W pewnym momencie urwał mi się trop i stanęłam na niewielkiej polance po środku lasu, zupełnie zdezorientowana. Rozejrzałam się. Nigdzie nie było śladu życia. Aż nagle, z drzewa, które rosło nad moim łbem, dobiegł mnie jadowity szept:
- Kim jesteś?
Odwróciłam się w tamtą stronę bardzo powoli. Ujrzałam na gałęzi drzewa zarys czarnej sylwetki o dużych skrzydłach. Jarzące się w ciemności złote oczy wpatrywały się we mnie groźnie. Uniosłam dumnie łeb i powiedziałam:
- Złaź z drzewa, to może zobaczę, czy wart jesteś mojego imienia.
Uwielbiałam rzucać takie teksty. Niby takie wielkie halo, a potem okazuję się miła. Usłyszałam ciche warknięcie od strony nieznajomego. Zeskoczył zgrabnie z drzewa i wylądował obok mnie. Dorosły, umięśniony basior o czarnej długiej, nieco skołtunionej sierści. Sierść na karku zjeżyła się, a samiec przyjął pozycję do ataku. Obrzuciłam go długim spojrzeniem, a potem spytałam:
- Co robisz na terenie Watahy Porannych Gwiazd?
<Shady? Tak na zachętę ^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz