sobota, 12 grudnia 2015

Od Steva do Touki

Był chłodny, mglisty wieczór. Gęste chmury przysłoniły niebo, dlatego nie dało się bliżej określić czy słońce już zaszło. Tym bardziej że dookoła panowała ciemność, ale nie widać było blasku księżyca, tym bardziej gwiazd. Ja siedziałem akurat nad błotnistym brzegiem przy wpół zarośniętej sadzawce. Dookoła słyszałam cykady świerszczy i bzyczenie komarów. Robiło się chłodno, ale nie przeszkadzało mi to . No, może trochę....
podniosłem się z błota szukając czegokolwiek co nie przesiąknęło lodowatą wodą. Zmarszczyłem brwi. Na drugim końcu bagna rosła stara wierzba płacząca.Jej długie zielone witki muskały z gracją mętną taflę wody. Zawsze lepsze to niż błoto...
Zacząłem błądzić w szuwarach. Pałki wodne były tak wysokie, że nie mogłem rozprostować skrzydeł. Moje kroki były niepewne, a co drugi zapadał się w błoto. Do moich uszu doszedł cichy szelest. Zignorowałem. Pewnie to znowu te wredne borsuki. Na dzień dzisiejszy miałem ich serdecznie dość. Grunt w pewnej chwili zapadł się pod moim ciężarem, a ja wylądowałem z pluskiem pod powierzchnią wody. Po prostu pięknie...
To była trochę głośna akcja. Trochę za głośna jak na mnie. I miałem rację.
Z pomiędzy gałęzi wierzby wyłoniła się wilcza sylwetka. A dokładniej czarna wadera z białymi bandażami na łapach. Czemu wcześniej jej nie zauważyłem? Chyba nie jestem zbyt spostrzegawczą osobą...
Touka ?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT