Odkąd zamieszkałam z Lelou, nie było dnia abyśmy się o coś nie spierali.
Dzisiaj poszło o to, że rozmawiałam z jakimś Basiorem, a braciszek nie
zdążył go nawet sprawdzić. Powoli miałam tego wszystkiego dosyć,
wybiegłam z naszej jaskini cała roztrzęsiona, coraz szybciej
przebierając łapami. Marzyłam, aby w końcu zostać sama, żeby nikt więcej
mnie nie sprawdzał i kontrolował a co najważniejsze chciałam udowodnić
mojemu bratu, że sama potrafię o siebie zadbać. Postanowiłam, że
dzisiejszą noc spędzę poza domem. Biegłam coraz szybszym tempem,
rozglądając się za miejscem gdzie mogłabym przenocować. Nagle zza rogu
wyskoczył mi jakiś wilk, próbowałam hamować łapami, ale byłam już zbyt
blisko, jęknęłam tylko cicho wpadając na niego. Gdy zorientowałam się co
zrobiłam, odskoczyłam w bok jak oparzona, najchętniej zapadłabym się
pod ziemię, jedyne co wyszło z mojego pyszczka to ciche przepraszam.
- Nic, się nie stało... - odpowiedział Basior podnosząc się z ziemi.
Dokładnie przyjrzałam się nieznajomemu, Basior był dość drobny, ale za
to jego skrzydła, które przykuły najbardziej moją uwagę były
oszałamiające.
- Gdzie ci się tak śpieszyło? - szeroko się uśmiechnął.
- Właściwie nigdzie konkretnie, chciałam tylko p-poćwiczyć bieganie... - wydukałam, cofając się do tyłu.
Nie miałam zamiaru mówić mu prawdy i tak wystarczająco narobiłam sobie wstydu.
- A może poznałbym twoje imię, skoro już tak na siebie wpadliśmy? - Basior złapał mnie za łapę, abym nie odchodziła.
- Jestem Nanami, a ty? - lekko się uśmiechnęłam, to znaczy starałam się, ale uśmiechu to raczej nie przypominało.
<< Steve, na początek wpadka ... >>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz