Oswajając się z terenami dreptałam po dróżce. Świat jest piękny, lecz
nie zawsze. Trzeba cieszyć się z każdego dnia. Śpiewały ptaki, pomimo
mrozu panującego w lesie. Oczywiście, zgłodniałam. Od rana nic nie
jadłam, więc...Miałam prawo. Nagle do moich uszu dobiegł dźwięk.
Dosyć...dziwny dźwięk. Warknęłam cicho, po czym zaczęłam nerwowo się
rozglądać. Czyżby to wojsko mnie znalazło? O, nie! To był...nie wiem, co
to było. Na pewno jakiś cień. Ale czego, nie jestem w stanie określić.
Coś jakby...dzik? Nie, to nie dzik! To...to musiał być gigantyczny
pająk! Ale...gdyby gigantyczne pająki istniały, czy nie nastała by
wielka plaga? Więc było to coś dziwnego, ale coś ciekawego. Ruszyłam za
tym "czymś". Nazwijmy to Kangrupem, dobrze? No więc kiedy tak śledziłam
Kangrupa, ten nagle jakby dodał sobie szybkości i zniknął mi z pola
widzenia. Warknęłam i nie dając za wygraną, zaczęłam go szukać. Węszyłam
długo, aż znalazłam go. On chciał mnie gdzieś zaprowadzić, bo co chwila
oglądał się za siebie, jak gdyby upewniając się, że za nim idę. Ja
kiwnęłam głową, kiedy ustał i popatrzył na mnie, i ruszyliśmy. On biegł
dalej, tak...z przodu. Nagle dostaliśmy się na dziwny teren. Uznałam, że
jesteśmy poza granicami watahy. Och, a już cieszyłam się domem!
Zaraz...znałam tę drogę. Szłam tędy, kiedy uciekałam z wojska. Stanęłam
nagle. Kangrup syknął. Może to naprawdę coś w rodzaju węża? Ale nie
miało by skrzydeł...Nagle złapał mnie za kark i właśnie wzbił się w
powietrze. Bałam się, że spadnę z wysokości, która mierzyła, tak gdzieś
około 53 metrów. Pisnęłam cicho, kiedy Kangrup "machnął" mną i prawie
wyleciałam z jego szponów. Aż wreszcie stało się. Zaczęłam spadać.
Dziurawiłam chmury, przynajmniej tak to wyglądało. Nie krzyczałam, bo po
co? Nagle gdzieś dwa metry nad ziemią złapał mnie Kangrup. Wydał z
siebie okrzyk jak orzeł. Później znowu wznieśliśmy się wysoko i
dotarliśmy do jakiejś jaskini. Kangrup zaczął czyścić pióra zaraz po
postawieniu mnie. Nie wyglądał mi znajomo, nie wiedziałam, czym on był.
Zauważyłam w kącie jedzenie. Chciałam po nie pójść, ale on okazał się
być szybszy i złapał martwego dzika. Rzucił go w moją stronę, a ja
zaczęłam jeść, bacznie mu się przyglądając. On znów krzyknął i przede
mną pojawił się zwój. Rozwinęłam go i zaczęłam czytać. Jego treść
brzmiała tak:
"Jedz, ile chcesz. To Twój dom...Nigdy nie opuszczaj tego miejsca,
Kangrup". Zdziwiłam się, kiedy podpisał się wymyśloną nazwą. Czy on
czytał mi w myślach? I co chciał mi pokazać? Czy tę jaskinię w skale? Po
chwili podrzucił mnie, a ja siedziałam na jego grzbiecie. Zaczął szybko
lecieć, a ja o mało co nie spadłam. Zaprowadził mnie na jakiś inny,
zimny teren, a ja tam zostałam. Potem wracając do watahy, zastanawiałam
się, czy kiedykolwiek spotkam Kangrupa. Kto wie? Może wtedy dowiem się,
że on nie jest Kangrupem...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz