Wkrótce zostałem sam w ciemnym lesie z tą dziwną pustką w środku. I jak
gdyby tego było mało, grobowa cisza wokół mnie jeszcze potęgowała to
odczucie. Jedyne co odważyło się odezwać po chłodnym pożegnaniu to wiatr
. Tylko wiatr jeszcze tańczył wokół zeschłych liści, które jakimś
cudem, do dziś trzymały się na gałęzi. Przełknąłem ślinę, nie za bardzo
wiedząc co ze sobą zrobić. Więc tylko patrzyłem na jej znikającą
sylwetkę gdzieś pomiędzy kostropatymi drzewami . Może na serio ją
wkurzyłem?
Ann wkrótce zlała się z ciemnością, pozostawiając po sobie tylko pustą gałąź, poskrobaną od jej pasiastego ogona.
Mówiła że mam się nie zbliżać ? Nie mogłem teraz tak po prostu pójść sobie w swoją stronę. Nie, to nie wchodziło w grę!
Parsknąłem jak jakiś stary, rozgoryczony koń i zerknąłem przez ramię.
Dokoła mnie nie było już nic wartego uwagi. Czemu ten świat jest taki
nudny?!
Ale wcale nie musiał być...wystarczy tylko być trochę bardziej uparty,
niż się jest zazwyczaj. Niby mogłem ją zostawić samą tak, jak by zrobiła
większość rozsądnie myślących basiorów. Ale czy ja jestem choć
rozsądny? Hah,dobre. Nienawidzę być rozsądny. Nie potrafię być rozsądny!
Potrafię natomiast być trochę bardziej uparty...
Ruszyłem z miejsca śladami wadery. Chłodny wiatr wiał mi prosto w oczy, a
liście chrzęściły pod łapami. Przed sobą nie widziałem absolutnie nic,
więc tak dla odmiany zacząłem słuchać własnego nosa. A zapachy w
chłodnym powietrzu unosiły się wyjątkowo długo. Z pomiędzy odoru
gnijących liści i jelenich bobków, wyszukałem woń ciepłej krwi, leków
nasennych i słodkiej wanilii. To wanilia była najbardziej intensywna.
Krew rozumiem, leki usypiające jakoś strawię, ale wanilia...czemu?
A potem przyszła mi do głowy jedna myśl- eliksir młodości. Jego
czekoladowo-waniliowy aromat aż kusił do spróbowania, a całe futro
Annabell najwyraźniej przesiąknęło nim do reszty. Ciekawe od jak dawna
nosiła go na szyi.
Idąc tym tropem nie minęło wiele czasu,a znalazłem się pod wielkim
dębem, rosnącym przed tysiącletnią puszczą. I dobrze trafiłem - na
jednej z jego gałęzi dostrzegłem wiszącą jak zwykle na ogonie Annabell.
Czyli zasnęła.
Nie byłem zbyt dobry w wspinaczce ,ale jakoś wgramoliłem się na drzewo.
Po drodze zobaczyłem jasną korę, różnicą się od pozostałych, jak mak
pośród stokrotek. Wyglądał na drzewie jak wielka blizna po stuletnim
biczowaniu. Zdziwiło mnie jak drzewo zdołało się wyleczyć z tak
okropnego stanu. Ta blizna była ogromna.
W końcu zdołałem się zbliżyć do Ann, uważając by przypadkiem nie zrobić
hałasu. Przecież powiedziała ,,jeśli jeszcze raz mnie obudzisz.." a ja
nie miałem najmniejszego zamiaru jej budzić. Niech się wyśpi. Nie będę
aż taki okrutny!
Jedyne czego chciałem to położyć się na w miarę grubym konarze
rozłożystego dębu i poczekać razem z nią na świt. I zrobiłem to. Księżyc
wisiał wysoko nad moją głową choć było już dawno po północy. Znalazłem
sobie jakiś miły kącik, byle o jeden stopień wyżej od wadery i przyjąłem
dogodną pozycję, by nie spuszczać z niej wzroku. Oparłem łeb na
skrzyżowanych łapach i wypuściłem powietrze z płuc. Teraz przed oczami
miałem szereg czarno-białych pasów i całkiem sporą kępkę czarnego futra.
Jeden drugiego uczepił się jak rzep swetra, ale tak samo jak żep i
sweter, tworzyli dość ekscentryczną parkę. Ale czemu tu się dziwić.
Wszystko co dotąd widziałem w Annabell było dość nietypowe. Ale nie było
dziwne,czy oddychające. Moja ciekawość wręcz walczyła z chęcią poznania
ich wszelkich aspektów i szczegółów łączących ten dziwny chaos w jedną
całość. Dotąd nie rozumiałem dlaczego ludzie chodzili do galerii sztuki.
,,Sztuka''w niej eksponowania nie miała najmniejszego sensu i znaczenia
w życiu. I bardzo często nie przedstawiała nic dorzecznego , ale ludzie
i tak mówili swoje. Oglądali zlepki kolorowej gliny, zobrazowanie
jelita grubego od środka, lub rzeźbę zrobioną z mnóstwa, normalnie nie
pasujących do siebie przedmiotów. A jednak ludzie do niej chodzili. A
ja, głupi dopiero teraz zrozumiałem co wszystkich tak przyciąga do
chaosu- Piękno. Czyste, słodko-gorzkie piękno, przykryte grubą warstwą
złości i zapachu krwii.
I pewnie gdybałbym sobie tak do świtu, ale podświadomie zmrużyłem
powieki i dałem się ponieść do krainy snów. A robiłem to bardzo rzadko.
Tak naprawdę był to pierwszy raz od kilku miesięcy, od kiedy zapałem w
tak spokojny, głęboki sen. Pierwszy raz mogłem spokojnie spać.
(Ann?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz