Rozpamiętywałem wszystko: każdą wspólnie wyśpiewaną nutę, każdą wspólnie spędzoną chwilę, każdą łzę, śmiech, warknięcie. W ciągu tak krótkiego czasu przeżyliśmy z Mavis tyle, ile liczy sobie stara, dobra przyjaźń. Wzloty i upadki, chichot i płacz, udręka i udojenie. Wzajemne wsparcie. Wspólna walka z trudną przeszłością. Byliśmy gotowi wskoczyć za siebie w ogień. To nie była tylko cienka nitka wydarzeń, łącząca nas, dopóki sprawa się nie rozwiąże. Czułem, iż to był prawdziwy, żelazny łańcuch, trzymający nas razem w trwałej więzi. Czy po tym wszystkim potrafiłbym powiedzieć: „już załatwiłem, to co trzeba było załatwić. Na razie.”?
-Nie potrafiłbym… - odparłem szeptem, na własne pytanie.
-Słucham?
Oczy, które dotychczas miały przed sobą przemyślenie, teraz dostrzegły spojrzenie Mavis. Wychwyciłem wilgotną stróżkę na policzku wadery, a szkliste ślepka upewniły mnie w myśli, iż wizja mojego odejścia bardzo bym ją ubodła. Zapewne podobne odczucie zarejestrowałbym we własnym ciele. Ostry, rozsadzający wręcz ból.
-Nigdy cię nie zostawię. – powiedziałem, każdej literze dając stanowczy i pewny ton, aby nie miała żadnych wątpliwości, co do tego, że mówię prawdę. – Na zawsze będę twoim przyjacielem. Nieważne co.
Mavis przymknęła powieki. Postawiła uszy, uważnie nasłuchując, jak gdyby chłonąc me słowa, jakby chcąc zapamiętać je na zawsze. Pochyliłem się i szepnąłem Mavis do ucha:
-Na zawsze.
Uśmiechnęła się. Szczery, promienny uśmiech. Spojrzała na mnie. Przekazała mi tą energię. Również okazałem radość. Mój ogon mimowolnie kołysał się na boki, zmiatając opadłe liście. Podejrzewam, iż kita Mavis również poruszała się w rytm bijącego w sercu wilczycy szczęścia, lecz nie zwracałem na niego szczególnej uwagi. Wystarczyło spojrzenie.
-Vincent…
-Tak?
-Dziękuje. Za… no, za wszystko. Kilka razy już ci chyba dziękowałam.
-Iii tam! Będziemy wyliczać. Ja też dużo tobie zawdzięczam, Mavis. – zwróciłem wzrok na rozświetlone gwiazdami niebo. – Ale już nie rozkopujmy tego wszystkiego, bo wyjdzie jakiś przesłodzony wątek. – do głowy wpadł mi pomysł. Ożywiłem się nagle. - Proponuje mała wyprawę!
Ogon Mavis lekko opadł.
-Wiesz… trochę się ostatnio wydarzyło i szczerze, to chciałabym odpocząć… - zaczęła tłumaczyć, lecz zaraz wszedłem jej w słowo.
-Gwarantuje, że się odprężysz. To tuż przy Wodospadzie Mizu. Jeśli bolą cię łapy, zawsze możemy polecieć.
Na potwierdzenie mych słów, uniosłem się nad ziemię. Wyciągnąłem łapę ku Mavis w zachęcającym geście. Wadera jednak nadal spoglądała na mnie nie bardzo przekonana.
-Nie musimy koniecznie teraz. – dodałem nieco przygaszony, lądując. – Może jutro, albo za dwa dni.
-W sumie to – westchnęła. – możemy polecieć.
Uśmiechnąłem się, na co Mavis odparła krzywą miną w stylu: „gdzie on znów mnie ciągnie?”, lecz bardziej wyglądało to na przyjacielskie dogryzanie-co nie zmianie jednak faktu, iż rzeczywiście zdawała się zmęczona. Sam uniosłem się, jednocześnie chwytając Mavis Psychokinezą. W pierwszej chwili była nieco zdziwiona moją nową umiejętnością. Gdy jednak odkryła, iż ma niemal całkowitą swobodę ruchu, nawet jej to pasowało.
-Co to właściwie za miejsce? – zapytała, gdy wznosiliśmy się w przestworza.
Przemierzaliśmy granatowe niebo płynnymi, nieco spowolnionymi w czasie, susami. Widok z góry był wspaniały; zachwycałem się nim za każdym podniebnym spacerem. Las, łąki, rzeki, wszystko takie przejrzyste. Delikatny pęd nocnego wiatru. Istny błogostan. Odpowiedziałem po chwili:
-Kojarzysz może Źródła Shinzen?
<<Mavis? Ostatnio odkryłem, że jest nowy teren watahy (TEN ZAPŁON!) Idziemy zobaczyć? ;3>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz