Ciężko było poruszać się bezszelestnie, gdy zewsząd otaczały sterty
kosztowności, które zgrzytały przy najlżejszym ruchu. Starałem się
wymijać biżuterię, monety i jaskrawe kamienie. Uważnie stawiałem każdy
krok. Tuż za mną szła Annabell, układając łapy dokładnie tam gdzie ja.
Tym sposobem unikaliśmy niepotrzebnego hałasowania.
Odczuwałem drażniącą woń siarki, wskazującą na obecność smoków. Zapach
ten był jednak na tyle słaby, by wykluczyć obecność dorosłego osobnika. Z
głębi groty dochodziły popiskiwania. Zerknąłem na Annabell. Wadera
postawiła uszy, nasłuchując. Skierowałem się w lewo, rozpoznając ten
odcinek trasy. Coraz ciężej było stawiać kroki niepostrzeżenie-warstwa
kosztowności rosła i rosła.
-Nie przysporzy nam to kłopotów? – zapytała wilczyca, gdy monety ze zgrzytem osunęły jej się spod łap. – Trochę hałasują.
-Ale nie tak bardzo jak pisklęta. Słyszysz te pomruki i piski? Skutecznie zagłuszają wszelki chrobot.
W pewnym momencie srebrna biżuteria i inne błyszczące przedmioty
ustępować zaczęły miejsca szczerozłotym bogactwom i najczystszym
kamieniom szlachetnym, tworząc wzniesienia. W samo epicentrum pagórków
padało światło, dochodzące z otworu, służącemu smokom za wejście do
groty. W tym miejscu złote wyżyny opadały, jakby rozgarnięte przez blask
słońca. Błyskotki mieniły się w tym świetle niemal oślepiając. Z
kotliny dochodziło trzepotanie skrzydeł, pomruki i jazgotliwe dźwięki.
-To tutaj. – wskazałem łapą.
-Odkrywczy. – skomentowała, co odebrałem jako koleżeńską zaczepkę. – Nie przestraszą się?
Posłałem waderze chytry uśmiech. Szturchnąłem nosem ścianę złotego
wzniesienia. Dwie-trzy monety zsunęły się, jedna reszta pozostała w
stanie nienaruszonym. Wsadziłem łeb między drogocenne przedmioty, zaraz
po tym wsunąłem łapę, aż w końcu otoczony byłem kosztownościami. Trochę
uwierało mnie w plecy i brzęczało w uszach-pływanie w fortunie wcale nie
jest takie łatwe. Wysiłek jednak się opłacił. Wychyliłem nos,
ostrożnie, badając teren. Zapach siarki był tu najbardziej intensywny, a
popiskiwanie-głośniejsze. Rozkopałem nieco ścianę pagórka, by zapewnić
sobie lepszą widoczność, Psychokinezą natomiast odsunąłem kosztowności
wokół mnie, by tak bardzo nie dokuczały. Zaraz obok mnie wyłonił się
łebek Annabell. Złoto wokół niej również postało pochwycone w tą
technikę, aby wilczycy też wygodnie się obserwowało. Rzuciła mi krótkie:
„dzięki” po czym spojrzała w dół, na trójkę, rozbrykanych piskląt.
Maluchy miały ledwie kilka dni, jednak osiągnęły już rozmiar dorosłego
wilka. Łuski, kruche, nie do końca wykształcone widniały w barwie
zieleni pomieszanej z żółcią i odrobiną błękitu, który zdawał się
chluśnięty byle gdzie na ich drobne ciałka. Szpony, kły i wszelkie kolce
prezentowały się dość żałośnie-tępe, nieodpowiednie do walki. Smoczki
skakały na siebie, ich ruchy były nieporadne. Syczały, trzepotały
skrzydłami, spluwając wątłym żarem wymieszanym z sadzą. Jedno z młodych
dmuchało w drugie takową mieszanką. Zielonkawy pyszczek malucha pokryła
czerń sadzy. Kichnął, otarł pyszczek i nie wzruszony wznowił zabawę.
-Rozkoszne, prawda? – szepnąłem do Annabell.
<<Ann? Słodkie te gadziny ;3>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz