poniedziałek, 26 października 2015

Od Vincenta do Annabell

Ciężko było poruszać się bezszelestnie, gdy zewsząd otaczały sterty kosztowności, które zgrzytały przy najlżejszym ruchu. Starałem się wymijać biżuterię, monety i jaskrawe kamienie. Uważnie stawiałem każdy krok. Tuż za mną szła Annabell, układając łapy dokładnie tam gdzie ja. Tym sposobem unikaliśmy niepotrzebnego hałasowania.
Odczuwałem drażniącą woń siarki, wskazującą na obecność smoków. Zapach ten był jednak na tyle słaby, by wykluczyć obecność dorosłego osobnika. Z głębi groty dochodziły popiskiwania. Zerknąłem na Annabell. Wadera postawiła uszy, nasłuchując. Skierowałem się w lewo, rozpoznając ten odcinek trasy. Coraz ciężej było stawiać kroki niepostrzeżenie-warstwa kosztowności rosła i rosła.
-Nie przysporzy nam to kłopotów? – zapytała wilczyca, gdy monety ze zgrzytem osunęły jej się spod łap. – Trochę hałasują.
-Ale nie tak bardzo jak pisklęta. Słyszysz te pomruki i piski? Skutecznie zagłuszają wszelki chrobot.
W pewnym momencie srebrna biżuteria i inne błyszczące przedmioty ustępować zaczęły miejsca szczerozłotym bogactwom i najczystszym kamieniom szlachetnym, tworząc wzniesienia. W samo epicentrum pagórków padało światło, dochodzące z otworu, służącemu smokom za wejście do groty. W tym miejscu złote wyżyny opadały, jakby rozgarnięte przez blask słońca. Błyskotki mieniły się w tym świetle niemal oślepiając. Z kotliny dochodziło trzepotanie skrzydeł, pomruki i jazgotliwe dźwięki.
-To tutaj. – wskazałem łapą.
-Odkrywczy. – skomentowała, co odebrałem jako koleżeńską zaczepkę. – Nie przestraszą się?
Posłałem waderze chytry uśmiech. Szturchnąłem nosem ścianę złotego wzniesienia. Dwie-trzy monety zsunęły się, jedna reszta pozostała w stanie nienaruszonym. Wsadziłem łeb między drogocenne przedmioty, zaraz po tym wsunąłem łapę, aż w końcu otoczony byłem kosztownościami. Trochę uwierało mnie w plecy i brzęczało w uszach-pływanie w fortunie wcale nie jest takie łatwe. Wysiłek jednak się opłacił. Wychyliłem nos, ostrożnie, badając teren. Zapach siarki był tu najbardziej intensywny, a popiskiwanie-głośniejsze. Rozkopałem nieco ścianę pagórka, by zapewnić sobie lepszą widoczność, Psychokinezą natomiast odsunąłem kosztowności wokół mnie, by tak bardzo nie dokuczały. Zaraz obok mnie wyłonił się łebek Annabell. Złoto wokół niej również postało pochwycone w tą technikę, aby wilczycy też wygodnie się obserwowało. Rzuciła mi krótkie: „dzięki” po czym spojrzała w dół, na trójkę, rozbrykanych piskląt. Maluchy miały ledwie kilka dni, jednak osiągnęły już rozmiar dorosłego wilka. Łuski, kruche, nie do końca wykształcone widniały w barwie zieleni pomieszanej z żółcią i odrobiną błękitu, który zdawał się chluśnięty byle gdzie na ich drobne ciałka. Szpony, kły i wszelkie kolce prezentowały się dość żałośnie-tępe, nieodpowiednie do walki. Smoczki skakały na siebie, ich ruchy były nieporadne. Syczały, trzepotały skrzydłami, spluwając wątłym żarem wymieszanym z sadzą. Jedno z młodych dmuchało w drugie takową mieszanką. Zielonkawy pyszczek malucha pokryła czerń sadzy. Kichnął, otarł pyszczek i nie wzruszony wznowił zabawę.
-Rozkoszne, prawda? – szepnąłem do Annabell.
<<Ann? Słodkie te gadziny ;3>>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT