poniedziałek, 26 października 2015

Od Rasuto Cd. Klairney

Kiwnąłem obojętnie głową i ponownie wbiłem wzrok w ciemnoniebieskie niebo nad nami. Zawsze kochałem noc, zdecydowanie bardziej niż dnie. Gwiazdy świecą dziś wyjątkowo jasno, ich światło działa na mnie uspokajająco. Nie były jednak w stanie wyrzucić ze mnie sarkastycznego tonu, dlatego spojrzałem na Kliarney i uśmiechnąłem się wrednie.
- Mówisz, że jutro spotkamy się na polanie i stanie się coś niezwykłego, co nie da nam spokoju? - spytałem
Wadera chwilę się zawahała, ale po chwili kiwnęła twierdząco głową.
- A co gdybym jutro przesiedział cały dzień w jaskini, nie wyszedł bym ani na sekundę? Czy miałbym szansę oszukać przeznaczenie? - spytałem z uśmiechem
- No... przeznaczenia nie da się oszukać. Coś cię tam w końcu zaprowadzi... - mruknęła niepewnie, jakby nadal zastanawiała się nad odpowiedzią
Zaśmiałem się ironicznie, po czym podniosłem się ze skały. Wyprostowałem się wpatrując w niebo. Pierwszy raz spotkałem się z wilkiem z darem tak dokładnego przewidywania. Gwiazdy zazwyczaj mówią przepowiedniami, krótkimi słowami, przykładowo z osobą spod jakiego znaku będę się najlepiej dogadywać, a kogo jednak unikać. Przechyliłem nieznacznie głowę gwiżdżąc z podziwem. Wadera nie zwróciła na to uwagi, zamiast tego ostrożnie odsunęła się ze skały i skoczyła poziom niżej. Zdziwiony popatrzyłem na nią.
- Chcesz już iść? Przed nami jeszcze cała noc. - powiedziałem
Kliar kiwnęła głową.
- Tak, robi się już późno. Poza tym musimy się wyspać, bo jutro czeka nas jakaś przygoda. - odparła śmiejąc się cicho
Wzruszyłem ramionami i skoczyłem w dół za waderą. Chciałem ją odprowadzić, jej chyba nawet taka opcja bardziej pasowała. Zeszliśmy w doł, tym razem wolniej niż poprzednio. Wprawdzie rześkie nocne powietrze dodawało mi energii, a i nie byłem specjalnie śpiący, natomiast z moją towarzyszką było nieco gorzej. W końcu jednak pokonaliśmy kamienne wzniesienia i skierowaliśmy się na ścieżkę prowadząco do jaskini wadery. Po drodze rozmowa jakoś nam się nie kleiła, zresztą nie miałem ochoty prowadzić rozmowy, mimo że wadera wydawała mi się całkiem w porządku. Pogrążyłem się jednak w myślach i całkowicie oderwałem się od rzeczywistości.
- To ten... do zobaczenia. Spotkajmy się jutro. - usłyszałem w pewnej chwili
Natychmiast podniosłem głowę i rozejrzałem się wokół, gotów zaatakować istotę, która wydawała z siebie ten dźwięk. To była jednak tylko Klair, stała przed swoją jaskinią i delikatnie machała łapą. Już jesteśmy?
- Ja... eee... tak, do zobaczenia. Miłej nocy. - wykrztusiłem z siebie
Język zaplątał mi się w gardle. Powroty do rzeczywistości bywają bolesne. Chwilę jeszcze tam stałem i czekałem, aż wilczyca zniknie w grocie, po czym ruszyłem w kierunku swojej jaskini. Droga nie dłużyła mi się zbyt mocno, nasze jaskinie nie były jednak tak oddalone od siebie jakby mogło się wydawać. Kiedy byłem już na miejscu spojrzałem wgłąb mieszkania. Ciemność. Zazwyczaj taka opcja mi pasowała, ale na zewnątrz były dużo piękniejsze widoki. Skierowałem głowę ku niebu, na którym migotały tysiące gwiazd. Usiadłem na piasku opierając się głową o jedną z zewnętrznych kamiennych ścian. Westchnąłem z zachwytu i uśmiechając się pod nosem obserwowałem niebo. Sam nie wiem kiedy dokładnie zasnąłem.
***
- Rasuto!
Obudził mnie głośny krzyk dochodzący z głębi lasu. Był tak przerażający, że aż podskoczyłem z miejsca. Zlustrowałem wzrokiem teren dookoła, choć byłem tak zaspany, że sam nie wiedziałem jeszcze co robię. Odruchowo podniosłem głowę do góry i ujrzałem delikatny blask Słońca wiszącego na niebie. Dochodziło południe. Nie miałem teraz jednak czasu bawić się w określanie pory dnia, bo krzyk powtórzył się jeszcze kilkakrotnie, ktoś wzywał moje imię. W pewnym momencie zrozumiałem jednak, kto mnie woła. To był głos Klairney. Na tę myśl zrobiło mi się słabo, po plecach przeszedł mi dreszcz. Co jej się stało? Dlaczego tak krzyczy? Sparaliżował mnie strach, dopiero kolejny, najgłośniejszy dotychczas wrzask przywrócił mi pełną świadomość. Czym prędzej rzuciłem się biegiem przed siebie, w kierunku z którego dochodził dźwięk. Biegłem tak szybko jak tylko mogłem, czułem jakby serce zaraz miało mi wyskoczyć z piersi. Dyszałem próbując złapać oddech, co jakiś czas potykałem się o korzenie. Nie mogłem się zatrzymać, nie! Krzyki tylko dodawały mi siły, adrenalina pulsowała mi w żyłach. Dźwięki stawały się coraz głośniejsze, wiedziałem że lada moment dotrę do ich źródła. Wykonałem ostatni skok przez krzaki i wskoczyłem przed siebie. Wylądowałem na miękkiej trawie, las się skończył i byłem teraz na jakiejś polanie. Wiedziałem, że to stąd dochodził krzyk, ale... w chwili gdy stanąłem na trawie wszystko ucichło. W jednym momencie. Czy to mogły być moje halucynacje? A może to dzięki czarnej magii? Wokół mnie nie było nikogo, stałem sam. Do głowy wpadła mi myśl, że to spełnienie się tej przepowiedni o której mówiła Klairney. Słoneczny dzień, polana, coś, co nie da spokoju. Zastanawiałem się tylko, gdzie jest sama wadera, w końcu mieliśmy być tu razem. Postanowiłem rozejrzeć się wokół i jej poszukać. Może gdzieś tu jest, a te krzyki były prawdziwe? Chciałem się ruszyć, ale w tym momencie poczułem uderzenie w tył głowy, coś mnie zaatakowało od tyłu. Upadłem na ziemię. Chciałem odwrócić się i zobaczyć twarz napastnika, ale nie mogłem poruszyć głową. Mimowolnie zacząłem zamykać oczy. Ostatnie co udało mi się zobaczyć to wybiegająca z naprzeciwka Kliarney, wołała coś do istoty nademną. Nie mogłem jednak usłyszeć co. Może to też były tylko zwidy?
<Klairney? Się porobiło...>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT