Kiwnąłem obojętnie głową i ponownie wbiłem wzrok w ciemnoniebieskie
niebo nad nami. Zawsze kochałem noc, zdecydowanie bardziej niż dnie.
Gwiazdy świecą dziś wyjątkowo jasno, ich światło działa na mnie
uspokajająco. Nie były jednak w stanie wyrzucić ze mnie sarkastycznego
tonu, dlatego spojrzałem na Kliarney i uśmiechnąłem się wrednie.
- Mówisz, że jutro spotkamy się na polanie i stanie się coś niezwykłego, co nie da nam spokoju? - spytałem
Wadera chwilę się zawahała, ale po chwili kiwnęła twierdząco głową.
- A co gdybym jutro przesiedział cały dzień w jaskini, nie wyszedł bym
ani na sekundę? Czy miałbym szansę oszukać przeznaczenie? - spytałem z
uśmiechem
- No... przeznaczenia nie da się oszukać. Coś cię tam w końcu
zaprowadzi... - mruknęła niepewnie, jakby nadal zastanawiała się nad
odpowiedzią
Zaśmiałem się ironicznie, po czym podniosłem się ze skały. Wyprostowałem
się wpatrując w niebo. Pierwszy raz spotkałem się z wilkiem z darem tak
dokładnego przewidywania. Gwiazdy zazwyczaj mówią przepowiedniami,
krótkimi słowami, przykładowo z osobą spod jakiego znaku będę się
najlepiej dogadywać, a kogo jednak unikać. Przechyliłem nieznacznie
głowę gwiżdżąc z podziwem. Wadera nie zwróciła na to uwagi, zamiast tego
ostrożnie odsunęła się ze skały i skoczyła poziom niżej. Zdziwiony
popatrzyłem na nią.
- Chcesz już iść? Przed nami jeszcze cała noc. - powiedziałem
Kliar kiwnęła głową.
- Tak, robi się już późno. Poza tym musimy się wyspać, bo jutro czeka nas jakaś przygoda. - odparła śmiejąc się cicho
Wzruszyłem ramionami i skoczyłem w dół za waderą. Chciałem ją
odprowadzić, jej chyba nawet taka opcja bardziej pasowała. Zeszliśmy w
doł, tym razem wolniej niż poprzednio. Wprawdzie rześkie nocne powietrze
dodawało mi energii, a i nie byłem specjalnie śpiący, natomiast z moją
towarzyszką było nieco gorzej. W końcu jednak pokonaliśmy kamienne
wzniesienia i skierowaliśmy się na ścieżkę prowadząco do jaskini wadery.
Po drodze rozmowa jakoś nam się nie kleiła, zresztą nie miałem ochoty
prowadzić rozmowy, mimo że wadera wydawała mi się całkiem w porządku.
Pogrążyłem się jednak w myślach i całkowicie oderwałem się od
rzeczywistości.
- To ten... do zobaczenia. Spotkajmy się jutro. - usłyszałem w pewnej chwili
Natychmiast podniosłem głowę i rozejrzałem się wokół, gotów zaatakować
istotę, która wydawała z siebie ten dźwięk. To była jednak tylko Klair,
stała przed swoją jaskinią i delikatnie machała łapą. Już jesteśmy?
- Ja... eee... tak, do zobaczenia. Miłej nocy. - wykrztusiłem z siebie
Język zaplątał mi się w gardle. Powroty do rzeczywistości bywają
bolesne. Chwilę jeszcze tam stałem i czekałem, aż wilczyca zniknie w
grocie, po czym ruszyłem w kierunku swojej jaskini. Droga nie dłużyła mi
się zbyt mocno, nasze jaskinie nie były jednak tak oddalone od siebie
jakby mogło się wydawać. Kiedy byłem już na miejscu spojrzałem wgłąb
mieszkania. Ciemność. Zazwyczaj taka opcja mi pasowała, ale na zewnątrz
były dużo piękniejsze widoki. Skierowałem głowę ku niebu, na którym
migotały tysiące gwiazd. Usiadłem na piasku opierając się głową o jedną z
zewnętrznych kamiennych ścian. Westchnąłem z zachwytu i uśmiechając się
pod nosem obserwowałem niebo. Sam nie wiem kiedy dokładnie zasnąłem.
***
- Rasuto!
Obudził mnie głośny krzyk dochodzący z głębi lasu. Był tak przerażający,
że aż podskoczyłem z miejsca. Zlustrowałem wzrokiem teren dookoła, choć
byłem tak zaspany, że sam nie wiedziałem jeszcze co robię. Odruchowo
podniosłem głowę do góry i ujrzałem delikatny blask Słońca wiszącego na
niebie. Dochodziło południe. Nie miałem teraz jednak czasu bawić się w
określanie pory dnia, bo krzyk powtórzył się jeszcze kilkakrotnie, ktoś
wzywał moje imię. W pewnym momencie zrozumiałem jednak, kto mnie woła.
To był głos Klairney. Na tę myśl zrobiło mi się słabo, po plecach
przeszedł mi dreszcz. Co jej się stało? Dlaczego tak krzyczy?
Sparaliżował mnie strach, dopiero kolejny, najgłośniejszy dotychczas
wrzask przywrócił mi pełną świadomość. Czym prędzej rzuciłem się biegiem
przed siebie, w kierunku z którego dochodził dźwięk. Biegłem tak szybko
jak tylko mogłem, czułem jakby serce zaraz miało mi wyskoczyć z piersi.
Dyszałem próbując złapać oddech, co jakiś czas potykałem się o
korzenie. Nie mogłem się zatrzymać, nie! Krzyki tylko dodawały mi siły,
adrenalina pulsowała mi w żyłach. Dźwięki stawały się coraz głośniejsze,
wiedziałem że lada moment dotrę do ich źródła. Wykonałem ostatni skok
przez krzaki i wskoczyłem przed siebie. Wylądowałem na miękkiej trawie,
las się skończył i byłem teraz na jakiejś polanie. Wiedziałem, że to
stąd dochodził krzyk, ale... w chwili gdy stanąłem na trawie wszystko
ucichło. W jednym momencie. Czy to mogły być moje halucynacje? A może to
dzięki czarnej magii? Wokół mnie nie było nikogo, stałem sam. Do głowy
wpadła mi myśl, że to spełnienie się tej przepowiedni o której mówiła
Klairney. Słoneczny dzień, polana, coś, co nie da spokoju. Zastanawiałem
się tylko, gdzie jest sama wadera, w końcu mieliśmy być tu razem.
Postanowiłem rozejrzeć się wokół i jej poszukać. Może gdzieś tu jest, a
te krzyki były prawdziwe? Chciałem się ruszyć, ale w tym momencie
poczułem uderzenie w tył głowy, coś mnie zaatakowało od tyłu. Upadłem na
ziemię. Chciałem odwrócić się i zobaczyć twarz napastnika, ale nie
mogłem poruszyć głową. Mimowolnie zacząłem zamykać oczy. Ostatnie co
udało mi się zobaczyć to wybiegająca z naprzeciwka Kliarney, wołała coś
do istoty nademną. Nie mogłem jednak usłyszeć co. Może to też były tylko
zwidy?
<Klairney? Się porobiło...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz