Odkąd ten głupi android wyrzucił mnie gdzieś daleko, upłynęło kilka godzin. Wylądowałem na kompletnie nie znanym mi terenie, pełnym dziwnych i wysokich drzew. Całe podłoże usiane było również głębokimi jamami oraz wysokimi pagórami- mówiąc krótko, niezwykle zróżnicowana okolica. Spojrzałem w górę. Obłoki, zasłaniające całe niebo, leniwie snujące po nim wyglądały, jakby malarz przejechał po nich całą paletą barw- od pomarańczu po jasny błękit. Cisza, jaka tu panowała, zdawała się tak ciężka, iż można by było ją kroić nożem. Jedynym źródłem dźwięku w okolicy stał się więc mój krótki, nierówny oddech.
Zacząłem iść po chropowatej powierzchni, na której nie rosło ani jedno źdźbło trawy. Gałęzie drzew również prezentowały jedynie brązową, szarą skórę- ba, nie dostrzegłem tam nawet żadnych pąków liści.
,,Jakby istota, która opiekowała się tym miejscem, opuścił je na zawsze" pomyślałem ze smutkiem ,,I cała ta kraina, pogrążona w rozpaczy po jej zniknięciu, umarła".
Słyszałem kiedyś podobne historie. Jak żądne przygód driady wyruszały w daleki świat, zostawiając drzewa w których mieszkały. Te zaś z upływem czasu marniały, tęskniąc za duszkiem. A kiedy te wracały do swoich drzewek, po tym, jak zasmakowały trudu podróży, zastały jedynie martwą korę. Próbowały przywrócić je do życia, jednak było już za późno. Z rozpaczy po utracie części ich duszy, same traciły siły, by potem stać się jednością z drzewkiem i odejść na zawsze.
Tyle że istota, która czuwała nad tą krainą musiałaby być o wiele potężniejsza i większa.
Nagle jeden z pagórów, jakimi usiana była okolica poruszył się. Wraz za nim w ślad poszły następne. Cała ziemia zaczęła się trząść.
Zacząłem nerwowo przebierać łapami, próbując utrzymać równowagę. Jednak moje starania nic nie dały i już po chwili leżałem rozciągnięty jak długi na powierzchni.Kilka razy chciałem wstać, ale te wszystkie drgania skutecznie mi to uniemożliwiały. Po chwili obserwacji niezwykłego zjawiska zdałem sobie sprawę z dziwnego faktu- pagórki wcale nie były pagórkami! Z zapartym tchem śledziłem wzrokiem ogromne stwory, wyrastające jakby na moich oczach. Potwory powoli stanęły na czterech łapach, z których każda była rozmiarów drzewa. Rozprostowały też skrzydła, czyli długie, wyglądające na kamienne- a w końcu to niemożliwe!- błony. Smoki, jak podejrzewam, wzniosły monumentalne łby w kierunku nieboskłonu i głośno ryknęły. Siła tego dźwięku zdawała się wręcz poruszyć chmury, które niemal natychmiast rozpłynęły się w powietrzu. Jednak zamiast ukazania pięknego, błękitnego nieba, ujrzałem szkarłatną powierzchnię, która zdawała się być wrzącą lawą. Nagle jej kropla zaczęła spadać w naszym kierunku. Kiedy dotknęła ziemi, usłyszałem głośny syk i w następnej chwili miejsce chropowatej powierzchni zastąpił mały krater.
Przełknąłem ślinę, patrząc w górę. Wolę nie wiedzieć co by się stało, gdyby to wylądowało na mnie.
W tym samym momencie stwory opuściły łby, a ich cała uwaga skupiła się na mojej osobie. W porównaniu z nimi, przypominałem roztocze.
- Ktoś ty?- zagrzmiał największy z nich.- Czyżbyś był posłańcem Ferluna?
- Nigdy w życiu- prychnąłem.- Jestem Toshiro, z Watahy Porannych Gwiazd. A wy to kto?
- Jesteśmy Czarnokrwistymi Smokami. Przyjmuję więc, iż z ciebie potomek Ramzy?
- Jeden z dalszych. A co?
- To ona pokonała naszego ojca i zmusiła do ukrycia się przez tyle lat- stwór pochylił się nade mną, a jego czerwone oko zapłonęło żądzą mordu.- Skoro nasza zemsta jej nie dosięgnie, zabijemy ciebie!
- A tylko spróbujcie- dumnie wypiąłem pierś, choć doskonale wiedziałem, że w życiu nie zdołałbym pokonać choćby jednego z tych ogromnych potworów.
Nagle pomyślałem o Klair- gdzie ona teraz może być?! A może coś jej się stało? To przecież będzie wtedy moja wina!
- Pamiętajcie, że Ferlun nas zostawił- z tłumu wyszedł smok, znacznie mniejszy od reszty.- Sam mówiłeś, ojcze, że on najwyraźniej o zapomniał, że istniejemy!
- Luke!- przerwał mu Starszy.- Haniebnie powiadasz. Doskonale wiesz, iż nasz Ojciec, a twój Dziad obecnie- tu spojrzał w moją stronę z pogardą- nie jest w stanie się z nami skontaktować. Jeśli jeszcze raz usłyszę od ciebie takie bluźnierstwo, zostaniesz wygnany.
Młodzik- oczywiście, jak na smocze standardy- głośno warknął, po czym gwałtownie rozprostował skrzydła, chwycił mnie w paszczę i odleciał, zanim zdołałem chociażby zaprotestować.
- Przepraszam- powiedział, przerzucając mnie na swój grzbiet po kilku sekundach.- Ale już tam nie mogłem wytrzymać. Poza tym, zabiliby cię.
- Czemu?- odparłem, próbując złapać oddech.
- To głupcy. Są co prawda Pierwszym Pokoleniem, zrodzonym wprost z Ferluna, a ja dopiero Drugim. Ale oni... po prostu obsesyjnie myślą, iż on jeszcze wróci.
- Rozumiem.
Chciałem powiedzieć coś więcej, ale w tym samym momencie świat zawirował, a ja straciłem przytomność.
Kiedy się ocknąłem, niebo było już normalne, błękitne.
- Obudziłeś się?- zaczął smok.- Nic dziwnego, że zemdlałeś. Każdy oprócz naszego gatunku, kto wydostaje się ze świata Czarnokrwistych, na moment odpływa.
- Aha- kiwnąłem łbem, choć moje myśli zaprzątał już inny problem.- Posłuchaj, zmierzasz w jakimś konkretnym kierunku?
- Owszem. Podczas gdy ty cały czas mamrotałeś ,,Klair, Klair", ja obrałem kurs na miejsce, gdzie jest ta wadera.
- Skąd wiedziałeś?
- Mój gatunek posiada kilka niezwykłych umiejętności. Ona jest dla ciebie kimś ważnym?
- Można tak powiedzieć.
- W takim razie oznajmiam, iż jesteśmy na miejscu- smok rzucił się w kierunku dziwnego budynku, niszcząc dach swoimi potężnymi pazurami. Zeskoczyłem z jego grzbietu, szukając wilczycy.
- Klair?!
< Klair, dokończysz? xd>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz