- Hej, wszystko dobrze? - krzyknąłem
Podbiegłem do Riki, jednak nie byłem szybki na tyle, że dobiec na czas.
Upadła na ziemię, leżała teraz na plecach. W chwili upadku wydała z
siebie przerażający jęk, zapewne przez rany na grzbiecie. Zobaczyła, że
przy niej jestem, chciała coś powiedzieć, ale nie dała rady. Zachłysnęła
się powietrzem i zamknęła oczy. Delikatnie przewróciłem ją na plecy,
żeby obejrzeć jej rany. Najwięcej obrażeń miała chyba na grzbiecie, po
jej futrze spływała krew. Z ran lała się krew, a miejscami jakaś czarna
substancja. Wzdrygnąłem się odsuwając nieco. Krew zawsze mnie
obrzydzała, a w dodatku nie byłem zbyt dobrym lekarzem ani opiekunem
chorych. Ale co mi zostało? W pierwszej chwili planowałem zabrać ją do
medyczki, ale jak? Nie zarzucę sobie jej teraz na grzbiet, a nawet gdyby
mi się udało zaniesienie jej na miejsce nie wyszłoby już tak dobrze.
Więc co ja jeszcze mogę zrobić? Zostawić ją i uciekać? Nie, morlaność mi
zabraniała. Musiałem opatrzyć jej rany, nie miałem tylko pomysłu jak.
Widząc jednak ile krwi traci z każdą sekundą wiedziałem, że jestem
zmuszony do działania. Odruchowo obkręciłem się wokół wypatrując czegoś,
co pomoże mi zatamować krwawienie. Las jednak nie był dla mnie zbyt
chojny, może to dlatego, że jesteśmy teraz w Lesie Śmierci, nazwa
musiała zobowiązywać. W pewnym momencie mój wzrok padł na powalone
drzewo po mojej prawej stronie. Było suche, unosił się z niego zapach
zglinizny. Moją uwagę skupił jednak mech okalający suche gałęzie. To
jest to. W mojej starej watasze właśnie za pomocą tej rośliny
tamowaliśmy krwawienie. Podbiegłem więc na miejsce i zacząłem odrywać ją
od kory. Nabrałem pełne naręcza i wróciłem do wilczycy. Delikatnie
nałożyłem jej to na rany przyciskając lekko. No cóż, krew przestała
płynąć, nic więcej nie umiałem zrobić. Odsunąłem się od niej i położyłem
na ziemi wpatrując się w ranną. Oddychała lekko, nadal była
nieprzytomna. Wyraz jej twarzy wyrażał jednak, że docierają do niej
jakieś przebłyski rzeczywistości, głównie chyba ból. Zaraz powinna sie
obudzić, dlatego podniosłem się i dotknąłem lekko jej pyska. Wiem, mało
to było subtelne, ale nigdy nie było we mnie zbyt dużo czułości. Wadera
nerwowo otworzyła oczy, a po jej grzbiecie przebiegł dreszcz. Zanim
zdążyłem powiedzieć jej, że ma się nie ruszać odruchowo podniosła
grzbiet i wyprostowała się. Reakcja była natychmiastowa, z jej grzbietu
spada mech, a rany które zaczynały krzepnąć ponownie się otwierają.
Wadera syczy z bólu i ponownie upada, ale tym razem zachowuje
przytomność. Zamyka jednak oczy, jakby chciała się odgrodzić od tego
wszystkiego. Patrzę na nią i warczę pod nosem jakieś przekleństwa. Zdaję
sobie sprawę z tego, że to był odruch, ale nie mam pomysłu jak mam jej
teraz pomóc. Siadam na ziemi i desperacko warczę przez zacisnięte zęby.
Ona się tu zaraz wykrwawi. Nie tracę jednak nadzieji, gorączkowo szukam w
myślach jakiegoś rozwiązania. I znajduję. Do głowy przychodzi mi jedna z
moich mocy, przywoływanie Fioletowych Płomieni Czułem jednak, że muszę
spróbować, to jedyne co mogę zrobić dla wadery. Siadam więc blisko niej,
przysuwam się. Podnoszę łapę i kładę ją na grzbiecie wilczycy, na
jednej z ran. Riki zajęczała z bólu, powiedziała że mam ją zostawić. Ja
jednak to zignorowałem, wziąłem głęboki oddech i skupiłem się na rytmie
mojego serca. Czuję nagły przypływ energii, który rozchodzi się po moim
organiźmie. Na końcówkach futra pojawiają się purpurowe iskry, a ja
czuję błogi spokój. Wkrótce ogień okala całą moją łapę, a następnie
przenosi się na Riki. Jej futro zmienia barwę na kruczoczarne, kątem oka
wpatruję się w jej rany. Powoli zaczynają się kurczyć, robią się coraz
mniejsze. Jeszcze trochę, myślę i biorę kolejny głęboki wdech. Udało
się, rany wadery całkowicie znikają. Na jej futro wracają kolorowe
akcenty, ja natomiast przez moment czuję uczucie podobne do porażenia
prądem, magiczny ogień znika. Uchylam głowę w dół i dyszę ciężo, Riki
naromiast delikatnie podniosła się i zaczęła oglądać swoje futro, aby
upewnić się że wszystko jest dobrze. Było w porządku, więc uśmiechnęła
się i wyszeptała jakieś słowa podziękowania. Kiwnąłem głową i stopniowo
uspokajałem oddech. Wadera zapewne była jeszcze osłabiona, ale nie
dawała tego po sobie poznać. Rozejrzała się na wszystkie strony i
pytająco spojrzała mi w oczy. No tak, nadal jesteśmy uwięzieni w tym
lesie.
<Riki?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz