Gdy basior wyszedł poza teren mojej jaskini,rozłożyłam skrzydła...nie tak łatwo mnie uziemić...
Wzbiłam się w powietrze i poleciałam za zapachem mojego przyjaciela.
Nie potrzebuję wdzięczności.
Chciałam, żeby przeżył.
Bo...ja go lubię. I to bardzo,jak bardzo bardzo dobrego przyjaciela a nawet...za dużo informacji jak na jeden raz...
Cieszę się,że on żyje.
Jest bardzo miły,przyjazny...
Nie pogodziłabym się z sytuacją,w której ja-broniąca honoru za wszelką
cenę-nie miałabym uchronić kogoś przed śmiercią. Ja szanuję czyjeś
życie. Ja lubię ratować czyjeś życie. Nawet jeżeli mogę stracić
swoje...zawsze honor...
Ja już taka jestem...
Może upierdliwa? Może skromna i za bardzo taka...pewna? Pewna swojej
sytuacji? Swojego życia? Przecież moja łapa nadal była zmasakrowana...
Znalazłam Vina. Czaił się na jelenia. Już zaczął biec w jego stronę,kiedy ja pikowałam w dół i zagryzłam przed nosem Vincenta.
-Co ty tu robisz, Alice??-spytał zdenerwowany.
-Nie potrzebuję żadnej litości. Mam jeszcze skrzydła. Nie potrzebuję spłacania długu,ponieważ ty nic ode mnie nie brałeś...
Vin?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz