Przedzierałem się przez gęste zarośla. Mój krok był ciężki, a
oddech-szybki i nieregularny. Furia mnie wyczerpała, potrzebowałam
pomocy, lecz nie chciałem, aby Ashita i ktokolwiek widział mnie w takim
stanie. Chciałem być sam…
Upadłem. Potknąłem się o wystający konar i zaryłem nosem o glebę. Gdy
tak leżałem, odkryłem, iż ziemia tutaj jest nieco miększa niż kilka
metrów za mną. To oznaczało tylko jedno-gdzieś niedaleko musiał być
strumień. Zmusiłem się do wstania, zatoczyłem się, lecz zdołałem
utrzymać pion. Nieco chwiejnie pokuśtykałem-rana na prawej łapie zaczęła
się odzywać-w stronę domniemanego źródła wody. Nie myliłem, się zaraz
za kolejną krzaczastą przesz togą szumiał beztrosko strumyk. Wziąłem
kilka głębokich łyków, opadłem na pulchny brzeg i leniwie chlapałem wodą
na swą pierś i pysk, by zmyć z nich czarną krew Waru. Czynność ta
trwała dłuższą chwilkę, aż w końcu moje futro było dostatecznie czyste.
Zająłem się czyszczeniem kary na łapie. Nie była głęboka, lecz wyglądała
nieciekawie-poszarpane brzegi i niepokojąco dużo szkarłatu. Będę musiał
wrócić po swoich śladach, a następnie udać się za wonią Ashity. Zapewne
zabrała Tiamo do jakiegoś Medyka czy coś, albo w okolicę magicznego
źródełka czy innych tego typu rzeczy. Ból był okropny. Wstałem, próbując
oszczędzać ranną łapę, lecz moja niepewna postawa, zmęczenie znacznie
to utrudniały.
Usłyszałem wycie. Postawiłem uszy, myśląc, czy słuch nie Plata mi figla.
Czasem naprawdę był zwodniczy. Wołanie jednak powtórzyło się, a ja
odnalazłem wzrokiem waderę, która chciała tym zwrócić moją uwagę.
Przyglądałem jej się przez chwilę, lecz była za daleko, bym mógł
postrzec jakieś szczegóły jej aparycji-tylko biała sierść i długi ogon o
różnych odcieniach błękitu. Nieznajoma, upewniona, iż ją widzę,
zbliżyła się. Z pewnością była młodsza ode mnie, ale niewiele-może o
rok. Oprócz ogona miała również niebieskie „x” na łopatkach, nos i linię
pod oczami. W chodzie spostrzegłem, że spód jej łap również widnieje w
takowej barwie. Za ucho miała wpięte dwa niebiesko-czarne pióra. Oczy-
niespodzianka-też niebieskie, w dodatku o miłym wyrazie. Uśmiechnęła się
do mnie nieco niepewnie.
-Cześć. – zaczęła. – Jestem Charlotte.
-Ja jestem Vincent. – odparłem, obdarowując waderę uśmiechem, dzięki
czemu poczuła się pewniej. – Co cię tu sprowadza? Chcesz się napić wody?
– wskazałem strumyk.
-Właściwie to… - zaczęła, rozglądając się wokół, nagle jednak jej wzrok
zatrzymał się na moich łapach, a przyjazny wyraz pyszczka ustąpił
miejsca zaniepokojeniu. – wszystko dobrze? Krwawisz. Poważnie.
-To nie groźne.
-Ja jednak myślę, że tak. Dobrze się czujesz?
-Widać po mnie, że wszystko okey?
-No właśnie nie. – skrzywiła się. – Powinien cię zobaczyć Medyk, Uzdrowiciel, ktokolwiek. Natychmiast.
Zgodziłem się z waderą. Ruszyłem po swoich śladach, lecz nie przeszedłem
dużo, gdyż zaraz łapy się pode mną ugięły. Charlotte zareagowała na
tyle szybko, by chronić mnie przed upadkiem, lecz nie miała dość siły by
utrzymać mnie na długo.
-Idę z tobą. – orzekła, gdy ustawiła mnie do pionu. – Masz w watasze Medyka, prawda?
-Nie wiem. – przyznałem. – Nie należę do niej długo, ledwie… pół dnia?
-No to nieźle. – westchnęła.
-Ale wiem, mniej więcej, gdzie jest Alfa. Pomoże mi.
-Ale i tak idę z tobą. – uparła się.
Skinąłem głową i uśmiechnąłem się słabo. Ruszyliśmy w drogę, powoli, krok po kroczku.
<<Charlotte? Dokończysz? ;3>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz