- Może Stardust Forest? - zaproponowałem.
- Niech będzie - odpowiedziała.
Nie zbyt szybkim krokiem ruszyliśmy w stronę lasu. Nie było daleko,
chociaż tak się wydawało. Po kilku minutach marszu w oddali można było
zobaczyć charakterystyczne dla tego miejsca drzewa, a gdzie nie gdzie
rośliny - na przykład kwiaty i krzewy.
Tylko, że one rosły wszędzie. Nie tylko w lesie.... Eee.... A nawet nie wiem gdzie idziemy.
Wadera jednak wyczuła że coś tu nie gra.
- Na pewno tędy? - zapytała.
- Taa...k Tak na pewno tędy - odpowiedziałem nie pewnie.
Blackey westchnęła i powiedziała:
- Czyli nie tędy... Zawsze gubisz drogę.
- Ja gubić drogę?! Zawsze trafiam tam gdzie trzeba bez żadnych problemów. Po prostu...
- Jesteś dłużej w watasze, nie wiesz. Ja krócej, sądzę że znam drogę - pewnie odpowiadała.
- Hę? - przyznam że byłem trochę zdziwiony - nie prawda.
- Wiesz, nie mam czasu z tobą dyskutować. Dojdę tam sama, cześć - pożegnała się i poszła.
Wiedziałem, co się zaraz stanie, zemdleje. Albo przynajmniej się
przewróci. Dlatego tylko usiadłem w miejscu i czekałem na upadek. I tak
szła powoli więc w razie czegoś to szybko będę mógł jej pomóc.
No i jak mówiłem tak też się stało.
- ee... Żyjesz? - zapytałem.
Tak, wiedziałem co się stanie, ale nie wiedziałem co zrobić w takiej
sytuacji. Ech... Wadera nie odpowiadała na moje 'Żyjesz'. Czy ona nie
żyje?! No i zaczęła się panika. No bo kurcze, co zrobić?!! Jeju, jeju...
- Jakie to męczące! - wykrzyknąłem.
A jednak chciałem jej pomóc. Trzeba było ją szybko gdzieś przenieść.
Może faktycznie do tego lasu? Dobrze wiem gdzie on jest... Chyba.
Więc zerwałem największy liść z pobliskiego drzewa, a potem jeszcze
kilka z innych by sprawdził który będzie największy. Wybrałem ten który
nadawał się najbardziej i zacząłem ciągnąć za 'ogonek' liścia.
<Blackey???>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz