piątek, 24 lipca 2015

Od Vincenta CD do Marry i Destiny

-Dobra, teraz chwila odsapki! – zawołałem w kierunku Marry, która nadal uderzała łapami w wodę, ochlapując mnie strumieniami. –Ej, przestań! Marry!
-Dobrze, już dobrze! – śmiała się wadera.
Zaprzestała zabawy, a ja w końcu mogłem stoicko podryfować. Moje łapy przestały pracować, zwisając beztrosko w widzie; pozwalałem unosić się spokojnie falującej wodzie. Wdech-unoszę się, wydech-opadam. Marry oglądała z zainteresowaniem moje poczynania, zaraz dołączyła do tej sielankowej czynności.
-Ja to bym jednak wolała się pochlapać. – stwierdziła po dłuższej chwili dryfowania.
-Wujek Vincent jest zmęczony. – odparłem leniwie. – Idź do cioci Destiny.
Objąłem Wodospad wzrokiem, lecz ku mojemu zdziwieniu nigdzie nie mogłem dostrzec srebrnej wilczycy. Zaprzestałem dryfowania, rozglądając się czujnie po tafli wody.
-Przecież dopiero, co tu pływała. – powiedziałem szczerze zaskoczony.
-Może sobie poszła? – podpowiedziała Marry.
Już miałem odpowiedzieć, gdy strumień wody uderzył mnie w twarz. Był to tak niespodziewany atak, iż w pierwszej chwili zesztywniałem, zaraz jednak potrząsnąłem łebkiem i zwróciłem się nieco zdenerwowany do Marry:
-Prosiłem! Stop zabawa!
-Ale to nie ja! – broniła się wadera. – Naprawdę!
Na myśl przyszło mi, iż to Destiny przypuściła na nas atak, zatem szybko wykonałem obrót w wodzie, jednak w pobliżu nas nie było innego wilka.
-Więc kto? – zapytałem.
-Nie wiem, ale mnie też ochlapało! – w głosie wilczycy dało się wyczuć niepewność.
Strumień wody znów uderzył w nas obydwoje. Fala zaatakowała od prawej strony. Szybko podpłynąłem w tamtym kierunku, lecz na nic nie natrafiłem.
-Kto tu jest? – zawołałem nieco zdenerwowany sytuacją.
-Ja jestem. – zgłosił się głos Destiny, lecz samej wadery nie było nigdzie widać.
Marry na wszelki wypadek podpłynęła do mnie, lecz w pewnym momencie została ochlapana. Jej mina zdradzała niezadowolenie tą nieczystą grą. Dąsała się krótką chwilę, aczkolwiek nie trwało to długo, gdyż momentalnie na pyszczku wilczycy pojawił się szeroki, nieco niepokojący uśmiech szczeniaka-i zniknęła.
-Niewidzialność?! – krzyknąłem pozornie pozostając sam na środku akwenu. – To jest bardzo nie fair! Bardzo!
Wadery zmówiły się przeciwko mnie. Co chwila ostrzeliwały mnie strumienie wody, płynące z każdej strony. Gdy tylko próbowałem zlokalizować Marry bądź Destiny po ruchach wody, okazywało się, iż ich tam wcale nie ma. W pewnym momencie nawet staranował mnie wodny jeleń-to akurat była sprawka Marry. Jedyne, co wskazywało na obecność wilczyc był ich stłumiony śmiech-zwłaszcza śmiech Marry.
-Bardzo, bardzo nie fair! – krzyczałem.
Pływałem w miejscu, pogodzony z myślą, że pozostaje mi czekać, aż znudzi im się ta zabawa. Spostrzegłszy mój brak zaangażowania, zaprzestały ochlapywania, spokój jednak nie trwał długo…
Tuż przed moim pyskiem zmaterializowały się Marry i Destiny, a do tego doszedł dziku krzyk „VINCENT!”. Zawyłem przerażony, odskakując w tył, jednocześnie zanurzając się w wodzie i lekko się nią krztusząc. Takie niespodziewane, głośnie „ataki” wprost na moją twarz zawsze powodowały przeraźliwy krzyk z mojej strony, oraz serce walące 300 na minutę. Nienawidzę tego, panicznie się bałem takowych „skoków”. Jednak nie wynurzyłem się od razu, mimo iż płuca bardzo potrzebowały tlenu. Uśmiechnąłem się chytrze, dalej opadając na dno. Wadery, najwyraźniej przestraszone wizją moje utonięcia, zanurkowały. Chwyciły mnie mocno, pchając ku powierzchni. A ja tylko na to czekałem. Moje ciało stało się lekkie, zdołałem jednak podnieść obydwie wilczycę. Wystrzeliłem w górę, jakbym biegł po pionowej powierzchnie-a Marry i Destiny razem ze mną. Wyskoczyliśmy z wody, pędząc w niebo, coraz wyżej i wyżej. Marry zaczęła krzyczeć przeraźliwie, Destiny natomiast milczała, kurczowo trzymając się mego ciała z oczami zaciśniętymi tak mocno jak się da.
-Przestań, przestań, przestań! – skamlała Marry.
-Przestań. – zaraz pisnęła Destiny.
Gdy sięgnęliśmy chmur, wyhamowałem… tak nagle, że wadery nie zdołały się utrzymać i po chwili zawiśnięcia w powietrzu-zaczęły opadać. Teraz darły się obie, machając łapami jak oszalałe próbując chwycić cokolwiek. Pozwalałem, aby chwilę tak spadały, po czym sam rzuciłem się w dół. Złapałem Destiny, która zaraz przywarła do mnie jak czepiak do mamusi, po chwili dogoniłem Marry i ją również uratowałem. Dalszą drogę w dół odbyłem spokojnym truchcikiem. Ledwie spoczęliśmy na stałym gruncie, a wadery padły na ziemię roztrzęsione i zdyszane. Ja natomiast stałem nad nimi z okrutnym uśmieszkiem, jednak mój głos był niezmiernie przyjacielski.
-To co? Dalej gramy nieczysto?
<<Destiny? Marry? Tylko nie bijcie xd>>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT