Stałem jak wryty. Cała nasza trójka zamilkła, nie mogliśmy wydusić
chociażby słowa, poruszyć się. Chyba nawet wstrzymałem oddech.
Spoglądałem na drzemiącego w koronie drzewa, Boga Ziemi. Prawda,
chciałem go odnaleźć, prawda zachęcałem do tego moje towarzyszki. Ale za
nic w świecie nie myślałem, że to na serio może się udać! W końcu
Midori jest bogiem! A bóstwa nie znajduję się od tak, po kilkudziesięciu
minutach poszukiwań! Marry delikatnie szturchnęła mnie w bok. Zwróciłem
na waderę wzrok. Popędzała mnie ruchem głowy, wyraźnie wskakując abym,
jako pierwszy zagadał do Midorina. Zacisnąłem zęby, szybko kręcąc
łebkiem, przekazując niewerbalnie, iż nie podejdę.
-Przecież sam chciałeś. – szepnęła Destiny, tak cicho, że ledwie ją usłyszałem.
-Nawet nie przypuszczałem, że go spotkamy! – mruknąłem równie cicho. –
Nie jestem wilkiem ziemi, Madori nie jest moim patronem. Nie polubi
mnie! Marry, ty idź się przywitać!
-Dlaczego ja? – zaskomlała.
-Bo… bo-bo twoim żywiołem jest woda! I pewnie jesteś pod wyznaniem Mizu, prawda?
-No, tak…
-A Midori bardzo lubi Mizu! – lekko przesunąłem waderę w kierunku boga. – Przecież nie zabije wyznawczyni swojej żony!
-To był twój pomysł, więc ty idziesz! – powiedziała stanowczo Destiny.
Mocne pchnięcie niemal pozbawiło mnie równowagi. Byłbym się przewrócił,
gdybym nie postawił kilku kroków w przód, tym samym zbliżając się do
śpiącego boga. Wstrzymałem oddech, zatrzymawszy się tuż pod drzewem, na
którym spoczywał Midori. Basior zastrzygł uszami, na których końcówkach
zaszumiały drobne listki, jednak nie obudził się. Ciężko wypuściłem
powietrze z płuc. Odwróciłem się w stronę wilczyc, które stały sztywno w
miejscu. Obnażyłem kły, rzucając w ich stronę wyraz pyska, który
wskazywał na agresję, po czym powolutku, wycofałem się… nieopatrznie
nadeptując na ukrytego w ściółce jeża. Drobne, ostre kolce przebiły
skórę na łapie. Podskoczyłem gwałtownie, a z mego gardła wyrwał się pisk
zaskoczenia. Zaraz potem dobiegły mnie skamlanie Marry i nagły bezdech u
Destiny. Nie zwróciłem nawet najmniejszej uwagi na ranną kończynę, gdyż
mój wzrok skupił się w całości na przebudzonym Bogu Ziemi. Zielony
basior ziewnął szeroko, prezentując rząd ostrych niczym ciernie zęby.
Potrząsnął łbem, kierując zaspane oczy w naszym kierunku, zapewne
spodziewając się wiewiórki, bądź innego leśnego stworzenia, które
nieopatrznie zakłóciło jego drzemkę. Wielkie, zatem było jego
zdziwienie, gdy spostrzegł szarego basiora z turkusowymi akcentami na
ciele. Zamarłem niczym posąg, gdy pełne zdumienia oczy spoczęły na mnie.
Ślepia te miały barwę najczystszej zieleni, jakby każda roślina na
świecie została pozbawiona swojego zielonego kolorytu, który w całości
skupił się w tęczówkach Midori’ego. Wzrok ten zdradzał lekkie
zdenerwowanie, lecz i ciekawość. Zaraz padłem na ziemię, oddając Bogu
pokłon.
-Witaj, wielki Bogu Ziemi. – rzekłem, starając się, aby mój głos nie drżał. – Wybacz, za zakłócenie twego snu.
Basior spojrzał na mnie z ukosa. Milczał, co z każdą chwilą przekonywało
mnie w myśli, iż to był zły pomysł. Serce zabiło mi mocniej, gdy Bóg
przemówił:
-Powstań już. – jego głos był niczym szeleszczące liście: leniwy,
dźwięczny, lecz dało się w nim wyczuć napięcie. – Proszę, przedstaw się i
powiedz, co skłoniło cię do przerwania mego spoczynku?
Podniosłem się z ziemi, nawet nie próbując strzepnąć z brzucha
przyczepionych do niego liści. Spojrzałem basiorowi w oczy, lekko
zakołysałem ogonem. Chciałem pokazać stojącym z tyłu Destiny i Marry, iż
wszystko okey.
-Więc, nazywam się Vincent. – odpowiedziałem pewnie, ale żołądek skręcał
mi się z nerwów. – Należę do Watahy Porannych Gwiazd. Przybyłem tu…
właściwie, to nie miałem w zamiarze zakłócić drzemki Boga Ziemi.
Wilka wyraźnie zaciekawiła moja odpowiedź. Ułożył się wygodnie na gałęzi, po czym przyjrzał mi się z góry, unosząc jedną brew.
-Doprawdy? Więc co cię tu sprowadza, Vincencie?
-Umm… - zawahałem się. – Zwiedzamy.
-Zwiedzacie…
-Tak. Przyszedłem tutaj z moimi dwoma towarzyszkami. – wskazałem nosem
Destiny i Marry. – Marry jest tu nowa, więc postanowiłem ją oprowadzić
po terenach watahy. I tak doszliśmy do Tysiącletniej Puszczy.
Postanowiliśmy pobawić się w „Poszukiwaczy”, aby zwiedzanie upłynęło
przyjemniej. Na „skarb” wybraliśmy właśnie ciebie.
Basior dopiero teraz zdawał się dostrzec stojące za mną wadery. Gdy
tylko spojrzał na mnie, te padły na ziemię, oddając wilkowi pokłon.
-Ciekawe to zwiedzanie, Vincencie. – przyznał z namysłem. – Czyli odnalezienie mnie było tylko częścią zabawy?
-No… tak.
-I niczego ode mnie nie chcecie? – zmrużył zielone ślepia.
-Cóż… ja nic nie chcę. W każdym razie, nic, w co musiałby Bóg angażować swoje magiczne zdolności. – uśmiechnąłem się łagodnie.
Midori skinął na wadery, pozwalając im wstać. Ostrożnie wycofałem się,
stając u boku Marry. Wilczyce stały sztywno, ich ogony kuliły się
sztywno pomiędzy nogami. Ja natomiast byłem całkiem wyluzowany.
-Wydaje się być spoko. – zachęciłem, lekko szturchając moje towarzyszki. – Śmiało!
Spojrzałem z uśmiechem na Midori’ego, dostrzegając, iż ogon basiora również lekko kołysze się na boki.
-Czy wadery mają do mnie jakieś pytania? – zapytał, teraz już spokojniejszym tonem.
<<Marry? Destiny? Pogawędka z Bogiem x3?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz