Po tym jak Ashita się zgodziła chciałem poinformować Rachel o
pozytywnych zakończeniu tejże rozmowy. Wadera jednak gdzieś zniknęła.
Przeprosiłam na chwilę Alfę, kuśtykając za świeżą wonią wadery. Nim
pojawi się Amy-nasza Medyczka, chciałem przekazać Rachel dobrą nowinę.
Znalazłem ją przy pobliskim strumyczku. Chciałem zawołać, lecz
powstrzymałem się, widząc, co robi. Tworzyła mianowicie różne kształty z
wody, a po bliższym przyjrzeniu się, odkryłem, iż stworzyła dwa wilki.
Tańczyły one beztrosko, aż nagle pojawiły się szczeniaczki. Rachel
skupiana na swojej magicznej zabawie, nie spostrzegła, gdy podszedłem
bliżej, również zainteresowany tą sceną. Szczeniaki bawiły się, pod
czujnym okiem rodziców, potem uczyły się polować na ogon mamy, chwilę
potem spały wtulone w ojca. Poczułem ukłucie w sercu, gdyż było to
życie, które zawsze chciałem mieć. Beztroska zabawa z rodzeństwem,
bezpieczeństwo, nad którym pieczę sprawowało obojga rodziców. Chciałbym
tak jak te stworzone z wody maluchy wtulić się w futro taty i tak
zasnąć. Westchnąłem nostalgicznie, za czym czego nigdy nie poznałem,
ale, za czym tęskniłem, jakby to utracił. Mój głęboki wydech zwrócił
uwagę Rachel. Wilcza rodzina rozpadła się na tysiące drobnych kropelek,
które porwał rwący strumyk.
-Chciałem poinformować, że zostałaś przyjęta i zyskałaś profesję
Posłańca. – zakomunikowałem uśmiechając się słabo. Powinienem leżeć
teraz u Medyka, byłem wykończony, lecz musiałem jej to powiedzieć. – Nie
ma, za co.
-Naprawdę, nie trzeba było. – rzekła nieco onieśmielona. – Ja naprawdę nie mam kondycji…
-Wystarczy, że szybko biegasz. Jak nagle umkniesz przeciwnikowi z oczu to najprawdopodobniej nie będzie próbował cię ścigać.
-A, jeśli będzie? – zlękła się.
-To masz przechlapane. – zaśmiałem się.
-Osz, ty! – warknęła, próbując stuknąć mnie w pierś.
-Nie możesz, umknąłem jej łapie. – Jestem chory, wykazałabyś wyjątkowa
znieczulicę, bijąc mnie teraz. – posłałem waderze wyzywające spojrzenie,
wiedząc, iż mam rację i że nic mi nie zrobi.
-Jak wydobrzejesz to się z tobą policzę. – zagroziła, lecz nie wyczułem w jej głosie gniewu.
-Nie dasz rady mnie pokonać. – parsknąłem.
-A ty mnie dogonić! – odgryzła się.
Uniosłem brew. Wadera uśmiechnęła się przyjacielsko, zaraz jednak tą miłą atmosferę przerwało chłodnę pytanie:
-To ty jesteś Vincent?
Odwróciłem się, razem z Rachel, dostrzegając czarną, nieco chudą waderę.
Co ciekawe jej łapy pokrywały pasy, zupełnie jak u zebry, uszy,
pyszczek, brwi miała białe, również złowrogo sterczący ogon kończył się
takową barwą. Jej oczy były niebieskie, nieco przypominały lód-zimne i
nieprzejrzyste.
-Zależy, kto pyta. – rzuciłem podobnym tonem.
Nieznajoma obrzuciła mnie zniecierpliwionym spojrzeniem, ja natomiast
uśmiechnąłem się nonszalancko, pokazując, iż jej krytyczny wzrok nic mi
nie zrobi. Zapowiadała się ciekawa znajomość…
-To jest Amfitryta. – przedstawiła wilczycę Ashita. – Masz Medyczka.
-Amy, tak?
-Tak. – burknęła wadera.
-Tak, to ja jestem Vincent. – mój głos przybrał nieco przyjacielską barwę. – A ta za mną to Rachel…
-Nie potrzebne mi jest jej imię.- rzuciła nieprzyjemnie.
Rachel zaskoczona tą wrogością nieco pochyliła głowę.
-Nie musisz być taka wredna. – upomniałem Amfitrytę, mówiąc stanowczo,
lecz z tą samą, przyjazną barwą. – to tak, jakbyś ją bezpodstawnie o coś
oskarżała. Poznaj trochę wilka, zanim będziesz mu fukać w twarz.
Amy zmierzyła mnie oschłym spojrzeniem lodowatych oczu, zapewne nie
ostatni raz podczas naszej znajomości. Odwróciła się, idąc w stronę
swojej jaskini, a spostrzegłszy, iż nie podążam za nią, rzekła
zniecierpliwiona:
-Mam ci naprawić tą łapę, czy nie?
Zignorowałem jej uwagę, zwracając się do Ashity.
-Zajmiesz się Rachel? Wiesz, pokaż jej tereny, wytłumacz jak będzie pytać.
-Nie ma sprawy. – uśmiechnęła się wadera. – I… nie naprzykrzaj się Amy. Ona jest jak jest.
-Uwierz, jest jej jeszcze dużo do odkrycia. – stwierdziłem, spoglądając
na tracącą cierpliwość Medyczkę. – To ja idę się leczyć. Później może do
was dołączę, o ile nie zasnę w połowie drogi.
-Kuruj się! Wracaj do zdrowia. – życzyła mi Ashita, podchodząc do Rachel. – To co? Idziemy?
-Tak. – zgodziła się wilczyca. – Do zobaczenia Vincent!
-Na razie! – rzuciłem i wadery zniknęły w zaroślach.
Spojrzałem na Amfitrytę. Byłem słaby, mimo to nie zamierzałem odpuścić tej waderze. Za dużo w sobie kryła-i to mnie intrygowało.
-To idziesz? – fuknęła niecierpliwie.
-Już, już, kuśtykam. – odrzekłem, ruszając za Medyczką.
Rzuciła mu jeszcze jedno, krytyczne spojrzenie i zniknęła w jaskini.
Uśmiechnąłem się lekko, również wkraczając do wnętrza groty.
<<Amy? Tylko spokojnie xd>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz