Basior wszedł za mną do jaskini.
- Siadaj - rzuciłam, wskazując na najbliższe posłanie.
Vincent usiadł i skrzywił się. Uniósł bolącą łapę do góry. Leciała z
niej drobna stróżka krwi. Podeszłam do basiora i dokładnie obejrzałam
łapę. Złamanie. Nic poważnego. Mruknęłam coś pod nosem i podeszłam do
najbliższej półeczki. Sięgnęłam z niej roślinkę w doniczce, bandaże i
drobną deseczkę. Położyłam to wszystko przed Vincentem i dotknęłam
roślinki.
- Podziel się - burknęłam cicho.
Natychmiast poczułam przypływ mocy. Odstawiłam roślinkę na półkę i
wróciłam do szarego basiora. Dotknęłam delikatnie jego łapy i
wymamrotałam jakąś formułkę. Łapa przestała zwisać i wyprostowała się.
Kość nastawiona. Przywiązałam mu do łapy deseczkę i zabandażowałam.
- Dwa dni i będzie dobrze - warknęłam. - Dziękujemy panu.
- Ach, nie, to ja pani dziękuję - basior uśmiechnął się. - W ramach rewanżu zapraszam na spacer.
Postawił uszy z zaciekawieniem, oczekując mojej reakcji. Odstawiłam
ingrediencje na półkę i zmierzyłam go lodowatym spojrzeniem. A potem
powiedziałam chłodno:
- Nie.
Przechylił łeb na bok, jakby się nad czymś zastanawiał.
- A czemuż to? - spytał przyjaźnie.
- Słuchaj, daj mi spokój, dobra? - warknęłam. - Nie lubię towarzystwa, Ty nie polubisz mnie, sprawa załatwiona. Do widzenia.
Wilk uparcie siedział w jednym miejscu. Wypuściłam głośno powietrze i
wzniosłam oczy do nieba. Spojrzałam krótko na basiora i spytałam:
- Gdzie?
- Co powiesz na Wodospad Mizu? - uśmiechnął się ponownie.
Nastawiłam uszy i ogon mi lekko drgnął. Skąd by się dowiedział, że to
moje ulubione miejsce? Szybko się jednak opamiętałam. Skuliłam uszy i
opuściłam ogon. Omiotłam go lodowatym spojrzeniem i skierowałam się w
stronę wyjścia z jaskini. Kiedy przechodziłam obok basiora trzepnęłam go
ogonem w nos. Uśmiechnął się i ruszył za mną. Szliśmy w milczeniu.
Rozglądałam się dookoła. Drzewa coś szeptały, jednak niektóre były o
wiele śmielsze od innych i mówiły coś w stylu: "Idź, idź. Może go
jeszcze zabijesz, co?". Ignorowałam je i szłam dalej, z wysoko
podniesionym łbem. Jednak po chwili znów dobiegł mnie natarczywy głos
drzew: "O, jaka dumna. Z czego? Z tych wszystkich morderstw?". Teraz
lekko opuściłam łeb. Machnęłam ogonem, a kolejne drzewo szepnęło: "Czego
ty tu w ogóle szukasz, Amy? Miałaś żyć wśród nas, żeby nikogo nie
krzywdzić... zabijesz go? Co to dla ciebie, co Amy?".
- Zamknij się! - krzyknęłam tak głośno, że z drzewa poderwało się stado ptaków. - Nic nie wiesz!
Vincent zatrzymał się i spytał:
- Z kim ty rozmawiasz?
- Nie Twoja sprawa - fuknęłam. - A ty - spojrzałam na pień drzewa. - Zamknij się w końcu.
Być może basior pomyślał, że oszalałam. I dobrze, bo to po części
prawda. Nie dam się im sprowokować... już nikogo nie skrzywdzę. Ale
teraz przypomniały mi się te wszystkie imiona... Troy, Dora, Azi...
potrząsnęłam łbem. Na szczęście w tym samym momencie stanęliśmy na
brzegu wodospadu. Odetchnęłam z ulgą i schyliłam łeb po orzeźwiającą
wodę. Vincent zanurzył pysk w wodzie dwa kroki obok mnie. Zobaczyłam, że
przygląda mi się z uwagą. Podniosłam łeb i spytałam ostro:
- I na co tak patrzysz?
- Na ciebie, bo nikogo innego tu nie ma - odparł, również się prostując.
Pomyślałam natychmiast o drzewach, lecz wyrzuciłam to szybko z
możliwych opcji. Spojrzałam na basiora. Teraz dopiero zwróciłam uwagę na
jego wygląd. Miał szarą sierść z niebieskimi znaczeniami, dość potężnej
budowie i lodowato niebieskich oczach. Podobne do moich, pomyślałam.
Rozejrzałam się. Nagle usłyszałam głośny plusk. W następnej sekundzie
byłam już cała mokra. Zerknęłam szybko na taflę wody. Vincent pływał w
małym jeziorku. Szybko spojrzałam na jego łapę. A potem krzyknęłam:
- Zwariowałeś? Wyłaź z wody! Co z Twoją łapą!?
Basior uniósł brew i wyszedł z wody. Otrzepał się i stanął na rannej łapie zupełnie pewnie.
- Już nie boli, ale dzięki za troskę - mrugnął do mnie.
Skuliłam uszy tak mocno, że prawie zlały się z moją sierścią na łbie.
- To nie troska. To obowiązki - mruknęłam.
<Vincent?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz