…i zniknąłem…
W tej jednej chwili, gdy ujrzałem te bestie-Waru-przed oczami stanęła
przeszłość. Pamiętam jak o świcie mama budziła mnie i uciekaliśmy z
naszego poprzedniego domu. Pamiętam jak walczyła z tymi okropnymi
potworami. Pamiętam jak krzyczała z bólu, jak krew ulatywała z jej
ciała, jak Waru szczerzyły kły w uśmiechu, widząc cierpienie w oczach
wadery. Pamiętam jak wszyscy padli martwi, jak ich zabiłem. Pamiętam jak
walczyłem o to, żeby mama przeżyła… Pamiętam jak zakończyłem jej
cierpienie… Gdy ujrzałem te bestie po raz kolejny… w pierwszej chwili
kompletnie mnie sparaliżowało. Nie mogłem się ruszyć, ledwie mówiłem…
Ashita i Tiamo walczyli a ja stałem i patrzyłem. Patrzyłem jak jeden z
nich rozciera waderze skórę, jak kolejny pozbawia świadomości basiora.
Pozostał tylko gniew. Gniew i strach. Nienawiść. I nic więcej.
Moje oczy i znaki na ciele rozbłysły przytłaczającym fioletem. Stałem
naprzeciw Ashity, która zszokowana moim stanem, trwała w bezruchu z
nieprzytomnym Tiamo na grzbiecie. Mój pysk sam układał się w wyraz
agresji. Me kły błyskały w świetle, z gardła ulatywał głośny warkot,
sierść zjeżyła się, niby kolce. Me oczy przepełniała Furia.
-Vincent…? – odezwała się lękliwie Ashita.
Patrzyłem na nią fioletowymi oczami bez źrenic, bez emocji innych już
gniew. Jednak to nie ona była moim celem. Doszedł mnie warkot
kreatury-Waru. Obróciłem się gwałtownie w stronę bestii. Mierzyliśmy się
wzrokiem. Zaatakował pierwszy, a ja nie wiele myśląc, również rzuciłem
się na stwora. Nie spostrzegłam, kiedy zatopił kły na mojej prawej
łapie. Czułem jak krew spływa z rany, lecz nie byłem w stanie odczuć
bólu. Wydałem z siebie przerażający krzyk, który nie można przypisać do
żadnego stworzenia. Pełen wściekłości wrzask. Wbiłem kły w kark Waru.
Poczułem zatęchłą, czarną krew bestii. Waru ryknął boleśnie. Wzmocniłem
uścisk, podniosłem go i cisnąłem z całą mocą, jaką wypełniła mnie
nienawiść. Stwór przeleciał kilka metrów, opadł ciężko na twardą ziemię i
przetoczył się kawałek, a za nim ciągnęła się struga czarnej krwi.
Machnął łapami, próbując wstać, lecz ja już byłem przy nim. Zwarłem
szczęki na brzuchu wroga i rozszarpałem go na strzępy. Stwór ryczał
dotkliwie, próbował ugodzić mnie kłami, lecz jego wysiłki szły na marne.
Chwyciłem go mocno za rozszarpane podbrzusze, uniosłem i ponownie
wbiłem w ziemię. Chciałem, aby cierpiał. Sprawiało mi to satysfakcję.
Uczucie władzy nad czymś, co kiedyś władało nade mną. Zemsta za ból,
który został mi zadany w przeszłości. Musiał cierpieć. Pragnąłem jego
cierpienia. Jednocześnie uderzyła we mnie cząstka Vincenta. Tego
prawdziwego, nieogarniętego Furią.
Vincent nie jest taki.
Odskoczyłem jak oparzony od Waru. Czułem ciepłą krew potwora na swoim
języku, na pysku, na piersi. Czułem wzrok Ashity, która nadal stała w
osłupieniu. Me oczy przybrały pierwotna barwę lodu, podobnie jak znaki
na ciele. Patrzyłem na Waru, który resztami sił próbował wstać. Jednym
szybkim ruchem pozbawiłem go życia. Stałem chwilę nadal trzymając kark
martwego już stworzenia. Spojrzałem na Ashite. Mogłem sobie tylko
wyobrażać, kim teraz byłem w jej oczach. Sadystą? Psychopatą? Bała się
mnie?
-Idź. – rzuciłem słabo. Furia mnie wyczerpała, lecz nie chciałem tego po sobie poznać. – Pomóż Tiamo.
-A-ale… co z tobą?
-Po prostu… idź… - szepnąłem. – Później was znajdę. Ale ty już… idź…
Po czym uciekłem, nie czekając na jakiekolwiek słowa wadery.
<<Ashito? Tiamo? Się porobiło ;p>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz