Kiedy już podjęłam decyzję o założeniu watahy, byłam szczęśliwa i podekscytowana. Miałam tysiące planów i milion myśli na sekundę. Kiedy tylko coś wymyśliłam, zaraz pojawiało się coś innego. Nagle jednak moje rozmyślania zostały przerwane przez coś czarnego, co na mnie wpadło. Była to też po części moja wina, co prawdy- mogłam patrzeć jak idę, a nie gapić się w chmury. Muszę być bardziej czujna. Kiedy odzyskałam panowanie nad sobą, dostrzegłam, że był to basior. Miał ciemne futro z białymi i niebieskimi akcentami oraz błękitne oczy, które zdawały się świecić. Powiedział coś niezrozumiale.
- Hm? Mówiłeś coś?- zapytałam, lekko zdezorientowana.
- Ja...- wyjąkał.
Westchnęłam. Czy on mógłby mówić nieco jaśniej i pewniej?
- Przepraszam- wykrztusił w końcu.
- Nic się nie stało. Też powinnam przeprosić. Poza tym, jak cię zwą?- odparłam, nieco uspokojona.
- Je- jestem Tiamo- rzekł, a w jego głosie zabrzmiała duża doza niepewności.
-Tiamo? To chyba coś znaczy...- mruknęłam w zamyśleniu
-Tiamo to po włosku miłość. - wtrącił
-Miłość. - Powtórzyłam, przypominając sobie Nami, która często mówiła o tym uczuciu. - Ja jestem Ashita.
-Miło mi cię poznać Ashito!
- Ashita po japońsku oznacz ,,jutro".
- Ciekawe.
- Ano, może i masz rację- powiedziałam.
- A przy okazji, co tu robisz?
- Mogłabym zapytać o to samo. No więc ja założyłam tutaj pięć minut temu watahę- odparłam, śmiejąc się.- A ty czego tu szukasz?
- Uh. No więc ja...- zaczął Tiamo.
< Tiamo, zechcesz być na tyle łaskaw, aby dokończyć?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz