Kolejny dzień mojej wędrówki zapowiadał się dość nudno. Odrzucałam od
siebie myśl, że bóstwa wprowadziły mnie w błąd. To niemożliwe. Bóstwa
nie kłamią. Szłam więc dalej, a małe gałązki trzaskały pod moimi łapami.
Las dookoła. Drzewa szumiały, a rośliny kołysały się w takt wiatru,
który im przygrywał. Nagle zwietrzyłam dziwny zapach. Uderzył mnie w
nozdrza. Cuchnął brudem, potem i krwią. Kichnęłam z odrazą. I wtedy
jedna z małych roślinek szepnęła: "Uważaj... jest blisko...". Zanim
jednak spytałam co jest blisko, w oddali zarysował się jakiś kształt.
Niepodobny do niczego co znałam. Wytrzeszczyłam oczy. Stworzenie
zbliżało się. Słyszałam jak pękają gałązki pod jego ciężarem. W
ciemności błysnęły oczy przybysza. Były krwistoczerwone, przepełnione
żądzą mordu. I nagle stworzenie puściło się biegiem. Powiększało się z
każdą sekundą, a ja stałam jak totalna kretynka i gapiłam się w te
czerwone oczy. Po chwili jednak się otrząsnęłam i powiedziałam:
- Spętać go.
Poczułam jak pod moimi łapami, gdzieś głęboko w ziemi, poruszają się
wielkie pnącza. Zobaczyłam jak wystrzeliwują w powietrze i pętają
kończyny stworzenia. To zatrzymało się i runęło na glebę. Podeszłam do
tego ostrożnie i zobaczyłam ogromną szczękę pełną ostrych zębów. Łeb
pokryty był tysiącami kolców, a ciało było podobne do smoka, jednak nie
posiadało skrzydeł. Cofnęłam się kilka kroków. To Waru. Cuchnął.
Nakazałam innym roślinom obwiązać mu paszczę oraz przytrzymać ogon na
ziemi. A potem skupiłam się i przejęłam moce jakiegoś niedźwiedzia. Z
podwojoną siłą przecięłam Waru gardło. Jego czarna, toksyczna krew
popłynęła strumieniem po ziemi. Rośliny szybko przed nią umknęły, ale
Waru był martwy. Martwe oczy potwora nadal utkwione były we mnie. A
potem usłyszałam czyjś głos za plecami:
- Zabiłaś go?
Odwróciłam łeb. Przede mną stała czarna wadera o niebieskiej grzywce,
ogonie i prędze na grzbiecie. I nosie. Spełniła się przepowiednia bogów -
spotkałam czarną waderę o niebieskim nosie. Patrzyłam na nią dwie
minuty, upewniając się, czy na pewno jest prawdziwa. A potem
powiedziałam powoli:
- Tak, zabiłam.
- To świetnie - odetchnęła z ulgą. - Tropiłam go i uciekł. Dobrze, że go... eee... unieszkodliwiłaś...
- Prowadzisz watahę? - przeszłam od razu do rzeczy.
Zmrużyła oczy i powiedziała:
- Tak. Skąd wiesz?
- Bogowie czasem do nas przemawiają - odparłam wzruszając ramionami. - Mogę dołączyć?
- Nawet nie wiesz jak mam na imię.
Westchnęłam z goryczą.
- No dobrze... jak masz na imię? - spytałam.
- Ashita. A ty?
- Amfitryta. To co, mogę dołączyć?
- Owszem. Wataha Porannych Gwiazd wita serdecznie - uśmiechnęła się.
Obdarzyłam ją podejrzliwym spojrzeniem. A potem, ledwo, ale jednak, na moim pyszczku zagościł nikły uśmiech.
<Ashita?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz