Nadszedł ten czas. Nastał zmierzch. Księżyc wyłaniał się zza chmur i
oświetlał swoim blaskiem drogę przede mną. Ruszałam w stronę Mrocznego
Wzgórza, bynajmniej ja je tak nazywałam. Rosło tam drzewo, które nawet
wiosną, czy latem nie kwitło i nie rosło. Nie miało liści, to czyniło je
jeszcze bardziej ponurym. Ponad to, tam prawie zawsze wisiały szare
obłoki, z których padał deszcz. Zimą-brak śniegu, tylko deszcz, deszcz i
deszcz. Ale mnie to nie przeszkadza. Lubię to wzgórze, szczególnie o
północy. Świetny tu widok na księżyc. Więc kiedy tam dotarłam, usiadłam,
a obok mnie przyleciał kruk. Później wiele kruków. Nie na darmo zwali
mnie "Królową Kruków"... Ale to już przeszłość. Lepiej nie ujawniać tego
pseudonimu. Niech zawsze zostanie ukryty w głębi mnie, bo już chcę
zabrać to do grobu. Ale wracając, nagle cały księżyc się odsłonił.
Prawie mnie oślepił, ale w końcu przyzwyczaiłam się do jego blasku.
Została sekunda do północy...i...Usłyszałam wycie watahy. Ja również
zaczęłam wyć. Wyłam nawet pięknie, nie, że się chwalę, ale... Nagle
ujrzałam...Cień. Ale co to? Nie wyglądał ten cień przyjaźnie, ale też
nie znajomo. Coś jak duży...pies? Nie, to nie był pies. A może? Tylko
cień się tak ułożył? Zaciekawiona ruszyłam w stronę cienia i szelestów,
jakie ów zwierz wydawał. O ile...to był zwierz. Nagle stanęłam jak wryta
przed Lasem Śmierci. Miałam opcję, jedną z dwóch-wejść, czy nie wejść?
Ta myśl dręczyła mnie przez dłuższą chwilę. Jednak ma ciekawość wzięła
górę. Usłyszałam krzyk kruków. Jakby krzyczały "Nie wchodź tam! Czeka
cię rychła śmierć!". Później zataczały kółka nade mną. Ale...to
przesądy, prawda? Kiedyś zbiłam lustro i co? I nic! I pecha nie mam. Pod
drabiną przeszłam-nic. Głupie przesądy. Są tylko po to, by nastraszyć
wilki. Więc wkroczyłam w las. Nagle...widziałam już tylko czerwone oczy.
Wszystko inne zrobiło się ciemne, ponure i czarne. Świat zaczął
wirować, ja chyba też. Spotkałam się twarzą w twarz ze śmiercią.
Zmrużyłam oczy i splunęłam w stronę Kosiarza, którego zwą Śmiercią.
Nagle obudziłam się. Stwór wlepiwszy we mnie czerwone ślepia otworzył
paszczę. Ujrzałam jego wielkie kły. Z jego pyska zaczęła ściekać ślina.
Wyglądał...tak:
Warknęłam, a kiedy próbowałam wstać, nie mogłam. Dopiero zauważyłam, że ten...cokolwiek to było złapał mi tylną, lewą łapę.
-O nie, gnoju...-warknęłam groźnie.-Będę mogła walczyć, nie bój się o to.
Zwierz ryknął, a ja wstałam. Łapa bolała jak diabli, ale wiedziałam, że od tej walki zależy całe moje życie. Postać jakby ustawiła się do walki i uśmiechnęła się szyderczo. To było ohydne! Ale każdy po swojemu, no nie? Ustawiłam się naprzeciwko stwora i zaczęło się. Najpierw stwór zaczął szarżować na mnie. Ja przeskoczyłam go, ale z jękiem upadłam. Szybko pozbierałam się i ugryzłam w gardziel stwora, ale skóra na nim okazała się być tak gruba, że za nic nie mogłam jej przegryźć. Zwierzę szarpnęło łbem, a ja spadłam. Ta łapa bolała coraz bardziej...Nie mogłam tego znieść. Ale jeśli się poddam, umrę. W męczarniach, już on tego dopilnuje. Nagle skoczył na mnie i przygniótł do ziemi. Zaczął swoimi zębiskami zbliżać się do mojej szyi. Ja odepchnęłam go.
-Wiesz...-zaczęłam.-Śmierdzi ci z jadaczki...Pfu!
On popatrzył na mnie wrogo, a ja wykorzystałam okazję i skoczyłam. Wylądowałam na grzbiecie i wgryzłam się w kark. Zwierz zaczął obijać się o ściany. Nie wiedział, że nie rani mnie, ale siebie. Za każdym razem, kiedy się uderzał, wypływała niebieska maź...Ja wtedy skoczyłam na gardziel, kiedy stwór był słaby i przegryzłam skórę. Nareszcie! Złapałam zwierzę na kark i zaczęłam ciągnąć w stronę terenów watahy. Dzisiaj ja i Ignis urządzimy sobie prawdziwą ucztę...
-O nie, gnoju...-warknęłam groźnie.-Będę mogła walczyć, nie bój się o to.
Zwierz ryknął, a ja wstałam. Łapa bolała jak diabli, ale wiedziałam, że od tej walki zależy całe moje życie. Postać jakby ustawiła się do walki i uśmiechnęła się szyderczo. To było ohydne! Ale każdy po swojemu, no nie? Ustawiłam się naprzeciwko stwora i zaczęło się. Najpierw stwór zaczął szarżować na mnie. Ja przeskoczyłam go, ale z jękiem upadłam. Szybko pozbierałam się i ugryzłam w gardziel stwora, ale skóra na nim okazała się być tak gruba, że za nic nie mogłam jej przegryźć. Zwierzę szarpnęło łbem, a ja spadłam. Ta łapa bolała coraz bardziej...Nie mogłam tego znieść. Ale jeśli się poddam, umrę. W męczarniach, już on tego dopilnuje. Nagle skoczył na mnie i przygniótł do ziemi. Zaczął swoimi zębiskami zbliżać się do mojej szyi. Ja odepchnęłam go.
-Wiesz...-zaczęłam.-Śmierdzi ci z jadaczki...Pfu!
On popatrzył na mnie wrogo, a ja wykorzystałam okazję i skoczyłam. Wylądowałam na grzbiecie i wgryzłam się w kark. Zwierz zaczął obijać się o ściany. Nie wiedział, że nie rani mnie, ale siebie. Za każdym razem, kiedy się uderzał, wypływała niebieska maź...Ja wtedy skoczyłam na gardziel, kiedy stwór był słaby i przegryzłam skórę. Nareszcie! Złapałam zwierzę na kark i zaczęłam ciągnąć w stronę terenów watahy. Dzisiaj ja i Ignis urządzimy sobie prawdziwą ucztę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz