Przez cały czas uważnie przyglądałem się Annabell. Pilnowałem, żeby
utrzymywała właściwą pozycję, odpowiednie tempo ruchu skrzydeł. Radziła
sobie świetnie. Nauka poszła tak dobrze, że nie martwiłem się o waderę;
wiatr, mimo iż chłodny, był subtelny. Idealny na spokojny lot do nikąd.
Kroczyłem po lazurze nieba, beztrosko, swobodnie, obok powietrze
przecinały skrzydła Annabell. Lecieliśmy w zgodnym milczeniu,
rozkoszując się ciszą i spokojem. Tylko od czasu do czasu zerkałem na
wilczyce, by upewnić się, czy aby na pewno sobie radzi.
-Dobrze mi idzie? – zapytała, wkładając więcej siły w młócenie powietrza; wzniosła się wyżej.
-Wspaniale. – jednym skokiem zrównałem się z towarzyszką.
Widok, jaki rozciągał się pod nami był wspaniały: sunęliśmy, bowiem nad
Tysiącletnią Puszczą. Prastare drzewa sięgały błękitu nieba, zadziwiając
swą determinacją i odpornością na upływający czas. Korony zbijały się w
jeden, ogromny dach, niemal uniemożliwiając dostrzeżenie czegokolwiek
innego niż wielobarwne igiełki.
-Czysty majestat. – rzekłem.
Annabell zgodnie kiwnęła głową:
-Sięga horyzontu. Niezwykłe.
Tysiącletnia Puszcza była terenem niezwykle obszernym. Wokół tylko
mieniące się magicznym blaskiem drzewa, gdzieniegdzie polanki ukazujące
skrawek delikatnego podszycia. Wszystko wegetujące aż za nieboskłon.
Obniżyłem lot, by móc sięgnąć koron drzew. Czynność ta była opieszała i
pełna subtelności; miałem wrażenie jakby jednym nieodpowiednim ruchem
miałem zachwiać tą harmonię bijącą od Tysiącletniej Puszczy. Ostrożnie
musnąłem sztywne igły tworzące Koryny drzew. I tak biegłem, pół lecąc,
pół skacząc po magicznym dachu. Annabell dołączyła do mnie. Szybowała
nieco wyżej, wyciągając łapę by również sięgnąć igiełek. Posłałem jej
uśmiech. Chwile, w których mogę w beztroskim milczeniu latać wraz z
towarzyszem zawsze były wysoko cenione.
Tupot dochodzący z dołu zakłócił błogostan. Postawiłem uszy, wychwytując
nietypowy odgłos. Wadera zdaje się również usłyszała. Zatrzymaliśmy
się. Ruch skrzydeł Annabell niego zawadzał w nasłuchiwaniu, mimo to
wyraźnie było słychać stado parzystokopytnych. Pegazy? Jednorożce?
Cokolwiek to było pędziło zbyt szybko, w stresie jakby zagrożone.
Roztargniony tętent zaniepokoił naszą dwójkę. Musieliśmy sprawdzić, co
to.
-Dasz radę manewrować pomiędzy drzewami? – zapytałem towarzyszki.
Wadera uważnie lustrowała swym czerwonym wzrokiem ciasną plątaninę
konarów i cienkich igiełek. Z wyrazu jej pyska domyśliłem się, iż nie
jest pewna swoich możliwości. Cóż się dziwić-skrzydła miała okazałe, a
manewry pomiędzy tak gęsto rosnącymi drzewami są wyzwaniem nawet dla
wprawionego w lotnictwie wilka.
-Mam pomysł. – powiedziałem, ostrożnie ujmując Annabell Psychokinezą.
Nie protestowała, skryła skrzydła i pozwoliła bym ją trzymał. – Masz
swobodę ruchu, możesz tak jak ja biegać w powietrzu, jednak nie oddalaj
się zbytnio.
Skinęła głową, iż rozumie. Zanurkowaliśmy wprost w Tysiącletnią Puszcze.
<<Annabell? ;3 Cóż to się dzieje tam w dole?>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz