Przewróciłem oczami.
- A już myślałem że ci się spodoba...- ułożyłem się na piachu.- Bo gdyby tak było, pewnie byłoby ich z kilka.
- Przelotów? Nie, dzięki!- parsknęła.- Jak na dzisiejszy dzień mam dość latania.
Przysiadła obok mnie by się wysuszyć.
Chociaż słońce przebijało się przez białe obłoki, nie ogrzewało tak
dobrze jak robiłoby to w lato. Dookoła było dość chłodno, co dało się
odczuć na własnej skórze. Touka, chociaż próbowała to ukryć, lekko
dygotała pod wpływem zimnego, porannego wiatru.
Westchnąłem i położyłem łeb na łapach. Próbowałem leżeć ze spokojem i
sam się suszyć ,ale myśli nie dawały mi spokoju. A głównie własne
sumienie.
Od niechcenia rozłożyłem skrzydła i zagwizdałem krótką melodyjkę. A
wiatr zgodnie z prośbą zawiał, ale tym razem gorącym powietrzem
naniesionym znad morza. Wadera na nagłe ciepło wzdrygnęła się i
obejrzała za siebie. Nie było tam nikogo. Jedynie łagodny zefir pieścił
ją delikatnymi pocałunkami w kark.
Złożyłem z powrotem skrzydła, tym samym zwracając uwagę Touki.
Wlepiła we mnie zbaraniały wzrok,który bez problemu przeszywał mnie na wylot.
- No co? - Zapytałem po chwili milczenia. Czy dobre uczynki naprawdę zdarzały mi się aż tak rzadko?
(Touka? )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz